Wrzące powietrze: Różnice pomiędzy wersjami
(Nie pokazano 7 pośrednich wersji utworzonych przez tego samego użytkownika) | |||
Linia 3: | Linia 3: | ||
== Wrzące powietrze == | == Wrzące powietrze == | ||
+ | |||
+ | [[Mit zdegradowany]] | ||
+ | |||
+ | To jest świat bez Boga Ojca. | ||
+ | |||
+ | On już nie zasiada | ||
+ | |||
+ | u szczytu stołu, | ||
+ | |||
+ | by dzielić z bochenka. | ||
+ | |||
+ | Nie wyciągnie ramienia, błogosławiąc, | ||
+ | |||
+ | gdy trzaśniesz drzwiczkami | ||
+ | |||
+ | i do dechy gaz. | ||
+ | |||
+ | Niechaj schowa dyplom | ||
+ | |||
+ | ukladacza cegieł. | ||
+ | |||
+ | Ręce ojca się kojarzą | ||
+ | |||
+ | z potrzebą szczotki oraz wazeliny. | ||
+ | |||
+ | Kiedy znowu przyjdzie, | ||
+ | |||
+ | niech posiedzi w kuchni. | ||
+ | |||
+ | Wnuki wola gry wideo, | ||
+ | |||
+ | nie słuchają jego prawd | ||
+ | |||
+ | z molami jak palto, | ||
+ | |||
+ | Niech przejrzy w "Playboju" | ||
+ | |||
+ | o tychże patriarchach, | ||
+ | |||
+ | tronach ich glinianych, | ||
+ | |||
+ | farbowanych brodach, | ||
+ | |||
+ | poczyta wyznania nałożnic, | ||
+ | |||
+ | który lubił gryźć, | ||
+ | |||
+ | który kłopot miał z orgazmem. | ||
+ | |||
+ | |||
+ | [[Modlitwa do pieniędzy]] | ||
+ | |||
+ | Niechaj mnie porazi wasze tysiąc woltów, | ||
+ | |||
+ | nerwy niech zaiskrzą, | ||
+ | |||
+ | w ekstazie poderwą | ||
+ | |||
+ | od magnesu ziemi. | ||
+ | |||
+ | Wtedy spadnie łańcuch ograniczeń | ||
+ | |||
+ | i więzienna kula trosk. | ||
+ | |||
+ | Niech główna wygrana wtłoczy oddech niby zamieć: | ||
+ | |||
+ | gdy zasypie banknotami | ||
+ | |||
+ | to je będą zliczać moje palce trzy, | ||
+ | |||
+ | te co biorą hostię. | ||
+ | |||
+ | Pan mówisz, że to świętokradztwo | ||
+ | |||
+ | to pan nigdy tak dużych nie miałeś pieniędzy, | ||
+ | |||
+ | Pan nie umiesz marzyć | ||
+ | |||
+ | i jesteś jak nędzarz czekający wypłaty, | ||
+ | |||
+ | który nie ma odwagi | ||
+ | |||
+ | i zmartwienie swoje kocha. | ||
+ | |||
+ | |||
+ | Niech pod nogi mi nasypią | ||
+ | |||
+ | plaże złotych piasków | ||
+ | |||
+ | i windziarki w rękawiczkach | ||
+ | |||
+ | skłonią się do kolan. | ||
+ | |||
+ | Mogę jechać Daihatsu | ||
+ | |||
+ | na wysokim zawieszeniu, | ||
+ | |||
+ | mogę zrzygać się na obrus, | ||
+ | |||
+ | nikt słowa nie powie: | ||
+ | |||
+ | będę torbą z forsą, | ||
+ | |||
+ | bo do niej, wciąż pustej | ||
+ | |||
+ | wrzucam drobne mego życia | ||
+ | |||
+ | i groszaki godzin | ||
+ | |||
+ | po dziesiątce co dzień. | ||
+ | |||
+ | Na bezdennym dnie niedziele, | ||
+ | |||
+ | w otchłani nocy otchłanie: | ||
+ | |||
+ | może zalśni w nich złotówka. | ||
+ | |||
+ | |||
+ | Tani jest mój boski umysł | ||
+ | |||
+ | kontraktem najęty | ||
+ | |||
+ | przez spryciarza z forsą. | ||
+ | |||
+ | Co kupiłabym? | ||
+ | |||
+ | Czego nie odkupię? | ||
+ | |||
+ | Pan mi nie mów, że to wrednie. | ||
+ | |||
+ | To Pan nie wiesz, jak się za ojczyznę cierpi | ||
+ | |||
+ | w futerku z szynszyli. | ||
+ | |||
+ | |||
+ | |||
+ | [[Za wszelką cenę]] | ||
+ | |||
+ | Seryjne dziewczyny za wszelką cenę | ||
+ | |||
+ | nie boją się proboszcza; | ||
+ | |||
+ | Najlepsze dla mężczyzny, | ||
+ | |||
+ | w dezodorant wierząc i w pigułkę. | ||
+ | |||
+ | Nie zawahają się, krocząc na platformach podeszew. | ||
+ | |||
+ | |||
+ | Najtypowsi z bramy | ||
+ | |||
+ | golą swe karczycha: | ||
+ | |||
+ | rycerze Maryji | ||
+ | |||
+ | bystre jak szatany. | ||
+ | |||
+ | |||
+ | W nerwach anten czują biznes, | ||
+ | |||
+ | ich świat komórkowy | ||
+ | |||
+ | pewny jak złotówka. | ||
+ | |||
+ | Bezpiecznie w nim zawsze | ||
+ | |||
+ | i naprawdę sucho. | ||
+ | |||
+ | |||
+ | |||
+ | |||
+ | [[Wejście do łodzi podwodnej]] | ||
+ | |||
+ | |||
+ | Opuścili już łódź, | ||
+ | |||
+ | tylko gazu syk | ||
+ | |||
+ | wśród wąskich koi. | ||
+ | |||
+ | Ich nienawiść pokruszona | ||
+ | |||
+ | i nieważna. | ||
+ | |||
+ | Woda zalała ich zapał. | ||
+ | |||
+ | Na powierzchni morza | ||
+ | |||
+ | cienka warstwa światła. | ||
+ | |||
+ | Oni płyną twarzą w niebo obróconą, | ||
+ | |||
+ | zapominając. | ||
+ | |||
+ | I już nie wrócą. | ||
+ | |||
+ | |||
+ | Duży przedmiot z żelaza | ||
+ | |||
+ | zaraz na dno pójdzie, | ||
+ | |||
+ | gaz wybuchnie. | ||
+ | |||
+ | Rzecz z rejestru się wykreśli. | ||
+ | |||
+ | |||
+ | Niczego im nie żal, doprawdy. | ||
+ | |||
+ | Dostają żagli, w powietrzu łopoczą, | ||
+ | |||
+ | białe oczy w górę obrócone, | ||
+ | |||
+ | płyną wciąż, | ||
+ | |||
+ | niebieskie oceany zdobywając bez tchu. | ||
+ | |||
+ | |||
+ | |||
+ | |||
+ | |||
+ | [[Pierwszy śnieg na Boże Narodzenie]] | ||
+ | |||
+ | Cukier puder na figurkach z lastryko, | ||
+ | |||
+ | pokruszone migdały na bezowym torcie, | ||
+ | |||
+ | piana z białek ubita na sztywno. | ||
+ | |||
+ | Jedzą placek dnia: | ||
+ | |||
+ | postrzępione sreberka dobrego nastroju, | ||
+ | |||
+ | cienkie celofany śmiechu. | ||
+ | |||
+ | |||
+ | Ślicznie będzie: odetchniemy | ||
+ | |||
+ | w wieczór jak pierożek postny | ||
+ | |||
+ | wśród tanich stroików, sreberek | ||
+ | |||
+ | w pudełku złoconym z wyszczerpbionym wieczkiem. | ||
+ | |||
+ | O, papierowe łańcuszki litanii, | ||
+ | |||
+ | o, plastykowa choinka wiary. | ||
+ | |||
+ | Amiele Stróżu | ||
+ | |||
+ | z naddartej bibułki | ||
+ | |||
+ | strzeż się ich żarliwości. | ||
+ | |||
+ | [[Wersety na koniec świata]] | ||
+ | |||
+ | Więc przyszedł jeszcze raz | ||
+ | |||
+ | takim, jak go zapamiętali: | ||
+ | |||
+ | w białej szacie, lekko uszarganej u dołu | ||
+ | |||
+ | rudym piaskiem pustyni, | ||
+ | |||
+ | blizny na dłoniach spełzły | ||
+ | |||
+ | pod koniec drugiego tysiąclecia | ||
+ | |||
+ | i go nie rozpoznali. | ||
+ | |||
+ | |||
+ | A gdy szedł z uniesioną ręką, | ||
+ | |||
+ | odwracali się do swoich kramików. | ||
+ | |||
+ | |||
+ | Powiedział sobie, że i tym razem wytrwa. | ||
+ | |||
+ | Fałszywi prorocy owinięci w prześcieradła | ||
+ | |||
+ | nawet nie poczuli się urażeni, | ||
+ | |||
+ | oferowali mu lakierowane książki. | ||
+ | |||
+ | |||
+ | Nędzarze wrzeszczeli o chleb i wino, | ||
+ | |||
+ | objaśniał im sens tej przenośni, | ||
+ | |||
+ | ale nawet nie chcieli złorzeczyć, | ||
+ | |||
+ | wyciągając ręce o długich paznokciach. | ||
+ | |||
+ | |||
+ | Gdy zwołał nieszczęsnych i wątpiących, | ||
+ | |||
+ | nie mógł przecisnąć się przez tłum. | ||
+ | |||
+ | |||
+ | Chciał ich pocieszyć: końca świata nie będzie. | ||
+ | |||
+ | Zażądali więc piosenek. | ||
+ | |||
+ | Powiedział, że jest gotów: | ||
+ | |||
+ | rozłożył ramiona, | ||
+ | |||
+ | by dać wiarę na nowy początek. | ||
+ | |||
+ | |||
+ | Wtedy odeszli, każdy ugięty pod swym krzyżem. | ||
+ | |||
+ | On pozostał sam, wciąż mocno w siebie wierząc. | ||
+ | |||
+ | |||
+ | |||
+ | |||
+ | |||
[[Sprostać życiu]] | [[Sprostać życiu]] |
Aktualna wersja na dzień 18:37, 22 gru 2012
Wrzące powietrze
To jest świat bez Boga Ojca.
On już nie zasiada
u szczytu stołu,
by dzielić z bochenka.
Nie wyciągnie ramienia, błogosławiąc,
gdy trzaśniesz drzwiczkami
i do dechy gaz.
Niechaj schowa dyplom
ukladacza cegieł.
Ręce ojca się kojarzą
z potrzebą szczotki oraz wazeliny.
Kiedy znowu przyjdzie,
niech posiedzi w kuchni.
Wnuki wola gry wideo,
nie słuchają jego prawd
z molami jak palto,
Niech przejrzy w "Playboju"
o tychże patriarchach,
tronach ich glinianych,
farbowanych brodach,
poczyta wyznania nałożnic,
który lubił gryźć,
który kłopot miał z orgazmem.
Niechaj mnie porazi wasze tysiąc woltów,
nerwy niech zaiskrzą,
w ekstazie poderwą
od magnesu ziemi.
Wtedy spadnie łańcuch ograniczeń
i więzienna kula trosk.
Niech główna wygrana wtłoczy oddech niby zamieć:
gdy zasypie banknotami
to je będą zliczać moje palce trzy,
te co biorą hostię.
Pan mówisz, że to świętokradztwo
to pan nigdy tak dużych nie miałeś pieniędzy,
Pan nie umiesz marzyć
i jesteś jak nędzarz czekający wypłaty,
który nie ma odwagi
i zmartwienie swoje kocha.
Niech pod nogi mi nasypią
plaże złotych piasków
i windziarki w rękawiczkach
skłonią się do kolan.
Mogę jechać Daihatsu
na wysokim zawieszeniu,
mogę zrzygać się na obrus,
nikt słowa nie powie:
będę torbą z forsą,
bo do niej, wciąż pustej
wrzucam drobne mego życia
i groszaki godzin
po dziesiątce co dzień.
Na bezdennym dnie niedziele,
w otchłani nocy otchłanie:
może zalśni w nich złotówka.
Tani jest mój boski umysł
kontraktem najęty
przez spryciarza z forsą.
Co kupiłabym?
Czego nie odkupię?
Pan mi nie mów, że to wrednie.
To Pan nie wiesz, jak się za ojczyznę cierpi
w futerku z szynszyli.
Seryjne dziewczyny za wszelką cenę
nie boją się proboszcza;
Najlepsze dla mężczyzny,
w dezodorant wierząc i w pigułkę.
Nie zawahają się, krocząc na platformach podeszew.
Najtypowsi z bramy
golą swe karczycha:
rycerze Maryji
bystre jak szatany.
W nerwach anten czują biznes,
ich świat komórkowy
pewny jak złotówka.
Bezpiecznie w nim zawsze
i naprawdę sucho.
Opuścili już łódź,
tylko gazu syk
wśród wąskich koi.
Ich nienawiść pokruszona
i nieważna.
Woda zalała ich zapał.
Na powierzchni morza
cienka warstwa światła.
Oni płyną twarzą w niebo obróconą,
zapominając.
I już nie wrócą.
Duży przedmiot z żelaza
zaraz na dno pójdzie,
gaz wybuchnie.
Rzecz z rejestru się wykreśli.
Niczego im nie żal, doprawdy.
Dostają żagli, w powietrzu łopoczą,
białe oczy w górę obrócone,
płyną wciąż,
niebieskie oceany zdobywając bez tchu.
Pierwszy śnieg na Boże Narodzenie
Cukier puder na figurkach z lastryko,
pokruszone migdały na bezowym torcie,
piana z białek ubita na sztywno.
Jedzą placek dnia:
postrzępione sreberka dobrego nastroju,
cienkie celofany śmiechu.
Ślicznie będzie: odetchniemy
w wieczór jak pierożek postny
wśród tanich stroików, sreberek
w pudełku złoconym z wyszczerpbionym wieczkiem.
O, papierowe łańcuszki litanii,
o, plastykowa choinka wiary.
Amiele Stróżu
z naddartej bibułki
strzeż się ich żarliwości.
Więc przyszedł jeszcze raz
takim, jak go zapamiętali:
w białej szacie, lekko uszarganej u dołu
rudym piaskiem pustyni,
blizny na dłoniach spełzły
pod koniec drugiego tysiąclecia
i go nie rozpoznali.
A gdy szedł z uniesioną ręką,
odwracali się do swoich kramików.
Powiedział sobie, że i tym razem wytrwa.
Fałszywi prorocy owinięci w prześcieradła
nawet nie poczuli się urażeni,
oferowali mu lakierowane książki.
Nędzarze wrzeszczeli o chleb i wino,
objaśniał im sens tej przenośni,
ale nawet nie chcieli złorzeczyć,
wyciągając ręce o długich paznokciach.
Gdy zwołał nieszczęsnych i wątpiących,
nie mógł przecisnąć się przez tłum.
Chciał ich pocieszyć: końca świata nie będzie.
Zażądali więc piosenek.
Powiedział, że jest gotów:
rozłożył ramiona,
by dać wiarę na nowy początek.
Wtedy odeszli, każdy ugięty pod swym krzyżem.
On pozostał sam, wciąż mocno w siebie wierząc.
Moje życie odbiegło
jak mała dziewczynka
o wymownych oczach:
odwróciła się, poczekała, patrząc
i odbiegła znowu kawałek.
Czasami nie zwracała na mnie uwagi,
śmiejąc się do siebie.
Przyspieszała w podskokach,
szastając sukieneczką.
Kiedy się odwracała, naprawdę już zła,
kokarda na czubku głowy
sterczała nakrochmalona.
Jej świszcząca skakanka
w szybkich obrotach
wzbudzała we mnie wściekłość,
jej piosenki i wyliczanki
kryły na pewno głębsze znaczenia.
Zawsze wymowna,
zawsze tuż przede mną.
Zatrzymuje się na chwilę,
popatrzy nagannie:
krótki ruch głowy
i biegnie przed siebie,
a ja o trzy kroki z tyłu,
na kamieniu przysiadając,
bandażuję stopy.
Szłam suchą i gorzką doliną
wśród szarych traw.
Rosły puszcze i przebijały czubkami chmury,
potykałam się o martwe gołębie.
Spotkałam dwoje nagich
na piaszczystm jęzorze
pod niebem jak reflektor
przesłonięty krepą.
Potem siedziałam na brzegu
wyschniętego morza,
gdzie sól jak okruchy szkła.
Byłam pełna złych przeczuć,
nadzieja i miłość osypywały się
jak wydmy.
Aż stałam się jak pieniądz
z rąk do rąk otarta
i nie mogłam odróżnić
swej twarzy.
Sypał się z rzadka śnieg jak ścinki z plastyku,
rzeczywistość była pozorna:
pod stopami trzeszczała jak lód,
lecz nie umieliśmy się już bać;
patrzyliśmy na niebo stąd, z dołu,
ale go nie było, tylko ciemny lej.
Ktoś zaśpiewał piosenkę cienką jak sopel.
Może dałoby się odratować,
ale mróz był jak kość gładki.
Nasze gardła wydymały się, pękając
od zbyt wzniosłego milczenia.
Musieliśmy opuścić to miejsce,
zdmuchnąwszy ogniska,
udając przed sobą, że powrócimy
z płonącymi głowniami słów,
z lśniącymi mieczami zrozumienia,
idąc prosto i patrząc w oczy.
Czas zakrzepł w szklaną taflę.
Widzieliśmy przez nią niejasne przeznaczenia
jak cienie ryb pod lodem.
Pozostawiono nam tylko krótki czas do namysłu,
godziny kruszące się w palcach.
Dano nam tylko nie istniejącą tkaninę nadziei.
Odchodziliśmy z nożem zimna w zaciśniętych zębach.
Weźcie mnie w opiekę swych czułych kontaktów,
pozwólcie zwiedzić ziemie za ekranem.
Niech strażnik sensoru rozpozna
odcisk moich palców
jak płonące piętno.
Kocham wasze niepojęte krainy
bez kształtów i słów,
tajne archipelagi atomów,
gdzie gęste rzeki informacji
skrycie dzwonią,
gdzie piętrzą się góry mądrości
z pozornie fałszywych sądów,
niech mój rozum wprowadzi porządek.
Bądźcie mi przychylne,
zanieście moje oczy w swoje głębie,
napełnijcie mi zmysły prądami,
niech mój język pozna waszą mowę
i stańcie się
na mój obraz i podobieństwo.
Jest to tomik wierszy, które pisałam w różnych latach.
Plik:Emma popik - wrzace powietrze - fragment.pdf
Srebrne lusterko
Srebrne lusterko odbija po obu stronach,
Inne niż zwyczajne, których tafla nic nie dzieli,
A świat po stronie spodniej jest kontynuacją.
Natomiast srebrne lusterka
Mają tamtą stronę o przeciwnym kierunku
Od horyzontu aż do ciebie.
W ten sposób stajesz się centrum świata prawdziwego,
Na który patrzysz,
I zaprzeczonego, który w zdumieniu się przegląda
W tylnej stronie lustra,
Odbijającego obraz zaprzeczony.
On myśli, że jest tym właściwym.
I ten od twojej strony
Sądzi tak samo - oba sprzeczne i prawdziwe.
Patrząc w to lustro, nie musisz rozsądzać ani przyjmować na wiarę,
Po prostu widzisz.
Nie potrzeba dowodów ani świętych zapewnień,
Czy obrócisz się w przód, czy w tył:
Sprzeczność będzie z prawa czy z lewa
Jak dobro i zło jednocześnie.
Jeśli opuścisz dłoń z lustrem,
By nie wiedzieć, musisz uwierzyć.