Tajemnice Emilki

Z Emma Popik : Oficjalna strona gdanskiej autorki ksiazek SF
Skocz do: nawigacja, szukaj

Tajemnice Emilki


Książka opowiada o dzieciach z naszego podwórka. Bohaterką książki jest oczywiście Emilka. Ma dwanaście lat. Kończy szkołę podstawową. I co dalej? Jakie ma szanse? Książka rozpoczyna się w pięknym i słonecznym dniu, w maju, kiedy to mieliśmy długi wolny weekend, z którego wszyscy się cieszyliśmy. Planowaliśmy, że spędzimy te dni wesoło i przyjemnie. Tak samo Emilka. Jednak wydarzyło się coś niezwykłego. I to niespodziewane wydarzenie zmieniło wiele, a może nawet zmieniło wszystko. Możemy więc sobie pozwolić na uwagę na temat życia, co każdy z nas uwielbia: błahe wydarzenie, na które nie zwróciliśmy uwagi, nagle stało się najważniejszym i zmieniło całe nasze życie. Takie wydarzenia, które jest niby słup, w który nagle się walniemy głową, zdarzają się nie tylko dorosłym, ale i dzieciom. Tak właśnie jest w tej książce. Tak zwana prawda o życiu.

W pierwszej scenie książki poznajemy Emilkę. Napisałam tę scenę tak, by scharakteryzować dziewczynkę.

A więc, jaka jest?

DSC00851.jpg

Ciekawska albo też ciekawa wszystkiego, lubi się dowiadywać różnych rzeczy. Zadaje pytania i szuka odpowiedzi. Może wyrośnie na dociekliwą dorosłą i zajmie się poszukiwaniem odpowiedzi na zagadnienia naukowe? Albo też będzie wścibską sąsiadką, która zna życie sąsiadów lepiej od nich samych. Tak zwane życie, a więc to mało znaczące wydarzenie, podsuwa jej wielkie pytanie, na które musi znaleźć odpowiedź. Ma sprawę do rozwiązania: Kto to zrobił? Szuka odpowiedzi i książka uzyskuje w ten sposób wręcz fabułę kryminalną. Bo jeżeli znajdzie winnych, dowie się, kto to zrobił, co wtedy się wydarzy? Czy zostaną ukarani?

Na końcu książki w ostatnim rozdziale Emilka otrzymuje wielką szansę od losu. Okazuje się, że ma własne życie w swoich rękach, aprzyszłość zależy od niej samej. Dostała szczęśliwą kartę: asa kier. I co z nią zrobi? Czy potrafi z niej skorzystać? Taka ciekawska i dociekliwa dziewczynka będzie próbować, choćby z samej ciekawości.

Ogromną rolę w jej życiu odgrywają książki. Poszukuje odpowiedzi na pytania w swej domowej bibliotece, która jest bogato zaopatrzona. Chodzi również bardzo często do osiedlowej biblioteki.

Korzysta jednakże również z zasobów Internetu.

I właśnie tam zobaczyła przypadkiem wiadomość, która wzbudziła w niej ogromny smutek i wpłynęła na jej postępowanie, relacje z innymi i myślenie o sobie samej.



ROZDZIAŁ I

NIEZWYKŁE ODKRYCIE


- Jaki piękny dzień! – powiedziała do siebie Emilka, podchodząc do okna. – Słońce świeci.

Otworzyła szeroko okno, obie jego połówki. Z zewnątrz buchnęło do pokoju gorące powietrze. – Ale upał!

Spojrzała na niebo. Nie było na nim ani jednej, najmniejszej nawet białej chmurki. - Gdzie się podziały wszystkie chmury? – zastanowiła się Emilka. – Jeszcze wczoraj tu były.

Ta uwaga wydała się jej tak bardzo zabawna, że wybuchła śmiechem. Miała zresztą powód do beztroski: nie musiała iść tego ranka do szkoły. Był to dzień wolny od zajęć.

- Jak go spędzić? – zastanawiała się, ale tylko przez chwilę. Bo właściwie nie szukała odpowiedzi na to pytanie. Wiedziała przecież, że będzie to dzień wypełniony tylko przyjemnościami.

Spotka się z Agnieszką, na którą mówiło się Jaga, i z Loliną. Będą grać w gry i oglądać filmy. Emilka bardzo lubiła wszystko sobie zaplanować.

Oczywiście nie uwzględniła w swoich planach zabaw tego, że może zajść jakieś niespodziewane wydarzenie, bo przecież czegoś takiego nie da się przewidzieć.

Co więcej, nie miała pojęcia, jak ta historia zmieni wszystko, a może nawet całe jej życie. Nie wiedziała więc, że będzie to nadzwyczajny dzień, absolutnie wyjątkowy, taki który zdarza się tylko raz i tylko dziś.

Nie myślała tymczasem o niczym ważnym, cieszyła się. Emilka bowiem była wesołą dziewczynką.

W jej życiu krył się jednakże pewien smutek. A może tylko tak się jej wydawało, bo Emilka często sobie wyobrażała różne sytuacje. Lubiła również zadawać sobie pytania i szukać na nie odpowiedzi.

- Ciekawe – pomyślała znowu. – Czy promienie słońca dosięgną do podwórka? Pod jakim kątem musiałyby padać na ścianę, żeby się odbić i dosięgnąć ziemi na podwórku?

Rozglądała się, próbując odgadnąć.

Słońce stało na niebie na wprost jej okien. – Na pewno promienie nie dosięgały ziemi na podwórku – podejrzewała. – I jest tam wciąż wilgotno i mrocznie.

Po drugiej stronie podwórka, oddzielony od niego płotem z desek, rozciągał się sad.


00817.jpg

Było to niezwykłe i tajemnicze miejsce i dlatego bardzo ją pociągało, ale nie wie, czy odważyłaby się wejść do sadu i krążyć samotnie wśród dziwnych drzew. Często spoglądała na sad i myślała o nim. Wiedziała, że nikt o niego nie dbał. Drzewa owocowe zdziczały i wydawały kwaśne owoce. Ich gałęzie się splątały. Siedziały w nich duże czarne ptaki i wydawały dźwięki – Trzask! Trzask!

Rosły kolczaste krzewy. Miały czerwone, szorstkie liście i małe, żółte kwiatki. Wylewały się z nich krople gęstego nektaru, wabiące zielone mszyce, które siedziały rzędami na gałązkach.

Były równie straszne jak cały sad.

Wiedziała również, że pilnował go stróż. Nikt go jednakże nigdy nie widział. Czasami tylko poruszały się krzewy, jakby ktoś pomiędzy nimi się przedzierał. Mówiono o nim „potwór”. Wyglądał podobno strasznie: był dziki i zapuszczony jak jego sad. Miał potargane włosy i długie paznokcie. Spoglądał groźnie spode łba i nigdy się do nikogo nie odzywał.

Stróż trzymał dwa olbrzymie psy, które, pilnując, biegały wokoło sadu. Mówiono, że z głodu polują na małe zwierzęta, rozszarpują gołębie w locie i wiewiórki na drzewach. Dziwne, że jakby w odpowiedzi na jej myśli, nagle usłyszała te psy. Przedzierały się przez krzewy. Szur, szur, ich cielska szorowały o gęste gałęzie. Podbiegły do płotu oddzielającego sad od podwórka. Zatrzymały się i dziewczynka wyobraziła sobie, że podniosły łby i wpatrują się wprost w jej okno, jakby chciały zwrócić jej uwagę.

- Ale to niemożliwe – powiedziała do siebie. – Przecież one mnie wcale nie zauważyły. Są dwa piętra niżej.

Emilka zadała sobie pytanie, czy mogłyby ją spostrzec i jak bardzo musiałyby odchylić do tyłu swoje łby. Teraz psy biegały wzdłuż płotu, w tę i z powrotem i skomlały. Nagle zatrzymały się i zaczęły głośno węszyć, wtykając nosy w szpary pomiędzy deskami. Słyszała, jak głośno wciągają powietrze w nozdrza.

- Dlaczego tak niuchają? – zastanawiała się Emilka, używając dziwnego słówka, bo mnóstwo ich znała.

00808.jpg

Psy podbiegły do następnej szpary pomiędzy deskami i wcisnąwszy w nią nosy, wciągały powietrze, aż świszczało im w rozszerzonych nozdrzach. - Coś wywęszyły? Ciekawe, co to może być?

00812.jpg


Ledwo wypowiedziała to pytanie, gdy zaszczekały w odpowiedzi. Emilce się wydawało, że ich szczekanie jest tylko dla niej przeznaczone.

- Czyżby chciały mi coś powiedzieć? – zastanawiała się dziewczynka. – Mogłyby podejść bliżej i wytłumaczyć, o co im chodzi. Jakby odgadując jej życzenie, psy nagle rzuciły się na płot. Uderzyły go ciężkimi cielskami. - Chcą go przewrócić i wyskoczyć z sadu na podwórko. Ale dlaczego?

Psy wciąż skakały na płot, waląc się na deski swymi ciężkimi cielskami. Wyły przy tym dziko. Było to naprawdę przerażające: wycie i odgłosy uderzania o płot.

Cofnęła się przestraszona od okna, choć przecież psy nie mogły doskoczyć dwa piętra w górę. Wyobraziła sobie, jak wskakują na ścianę i drapiąc pazurami, usiłują wspiąć się po cegłach. Spadają jednak po kilku ruchach.

Mimo to postanowiła zamknąć okno. Psy zawyły głośno, jakby chcąc ją powstrzymać. Było to coraz straszniejsze: psy zachowywały się jak szalone. Coraz głośniej wyły i częściej uderzały o płot.

Przestraszona, chciała już zamknąć okno mimo upału i wybiec z pokoju. Była jednak ogromnie ciekawską osobą. I bardzo lubiła dowiadywać się różnych rzeczy. Pomyślała więc od razu, że psy nigdy dotąd tak się nie zachowywały. Musi być jakiś powód ich szalonych skoków i dzikiego wycia. Dlaczego chcą przewrócić płot i wyskoczyć na podwórko?

- Bo widocznie na podwórku było coś, co wzbudziło w nich tak wielką wściekłość – Emilka odpowiedziała sobie na pytanie. – I to właśnie powoduje, że węszą i aż się wściekają od tego zapachu.

Emilka czuła się coraz bardziej zaciekawiona. I właśnie chęć dowiedzenia się, dlaczego psy tak szczekają, spowodowała, że odważyła się spojrzeć w dół przez okno. Nie zauważyła jednak nic szczególnego.

Wychyliła się mocniej na zewnątrz, uchwyciwszy się parapetu i dopiero wtedy zdołała dokładnie obejrzeć całe podwórko. Tuż przy płocie stało na ziemi kartonowe pudełko po butach. Od razu się domyśliła, że to z niego wydobywał się zapach, który wzbudzał dzikość w tych strasznych psach. Coś w nim się poruszało. Co to może być?

Dziewczynka wychyliła się jeszcze bardziej przez okno. Przyglądała się i nie mogła uwierzyć własnym oczom. W pudełku coś się kręciło, wierciło i wciąż poruszało. Jakieś zwierzątka. Czyż to możliwe? Patrzyła i patrzyła, dziwiąc się i zastanawiając się, skąd się tu wzięły. Kotki! Małe, niewiele większe niż piąstka Emilki.

00843.jpg

Były w kartonowym pudełku po butach. I wciąż się wierciły. Tak się kręciły, że nie mogła ich policzyć. Jeden kotek, dwa kotki, ale już nie widać drugiego. Emilka liczy więc od początku: jeden, dwa, ale już nie widać pierwszego.

Czemu tak się wiercą? Usiłują wpychać główki pod brzuszki swych braci, kotków. Dopiero teraz mogła odpowiedzieć sobie na pytanie, czy promienie słońca dosięgają wilgotnej ziemi na podwórku. Owszem, tak! Biły w nią gorącą falą. Jakże ostre było tam słońce! Promienie trafiały prosto w ich futerka. Jakże musiało być im gorąco! Nie mogły wytrzymać tego żaru i dlatego wpychały główki pod brzuszki swych braci, kotków. Chciały się ukryć przed palącym słońcem. Bardzo cierpiały, bo chciało im się pić. Jakże to bolało Emilkę.


Uświadomiła sobie, że nie dostały ani kropli wody przez całą noc. Ich języczki były suche i nie mogły nimi zwilżyć swojego futerka. To dlatego usiłowały wpychać główki pod brzuszki swoich braci, którzy również się kręcili i wpychali swe główki pod cudze brzuszki. Było im bardzo źle. Jeszcze chwila i gorące słońce je zabije.

Płot trzeszczał od uderzeń skaczących na niego psów. Jeszcze chwila i rozwścieczone psy przesadzą płot. A co wtedy się stanie? Rzucą się na kotki, pochwycą je w swoje ostre zębiska. Emilka już więcej nie chciała sobie wyobrażać. Nie było chwili do stracenia. Nie było czasu, żeby się zastanawiać ani też żeby się bać. Trzeba było szybko działać.

Emilka wybiegła z mieszkania. Zeszła szybko schodami aż na parter, co było łatwe. Aby jednak dostać się na podwórko, musiała przejść przez piwnicę.

Przed drzwiami wiodącymi do piwnicy zatrzymała się, wyciągając rękę do klamki. Wcale jej nie dotknęła, a drzwi same się otworzyły. Zaskrzypiały okropnie żelazne zawiasy, a Emilka drgnęła przerażona.

Zajrzała do środka, było tam ciemno. Nie było widać nic, tylko stopnie prowadzące na dół.

Policzyła je: było ich pięć. W tej chwili poczuła dobiegający z piwnicy zaduch stęchlizny. Był naprawdę wstrętny.

Wciąż patrząc na stopnie, postawiła nogę na pierwszym z nich i się zatrzymała. Po chwili jej wzrok oswoił się z ciemnością i zobaczyła białe ściany korytarza. Nagle dobiegł do niej skowyt psów.


Ten straszny głos ponaglił ją do zrobienia następnego kroku. Znowu zeszła o jeden stopień w dół i zatrzymała się, opierając ręką o ścianę.

Wyobraziła sobie, że korytarz jest krótki, a po drugiej jego stronie są drzwi, wychodzące na oświetlone słońcem podwórko. Zeszła szybko trzy stopnie w dół, ale znowu się zatrzymała. Bardzo się bała, serce jej łomotało. Już chciała zawrócić, ale bała się obejrzeć. Stała więc, drżąc z przerażenia. Nie mogła postąpić kroku do przodu i bała się cofnąć. Jakże trudne było udzielanie pomocy! Co robić? Nagle zobaczyła cienką złotą nitkę, która dotknęła jej dłoni.

Co to jest? Był to promyk słońca. Jakże był wyraźny, jak mocno lśnił. Powiodła wzrokiem wzdłuż promyka, by sprawdzić, dokąd prowadzi. Jej wzrok pomknął przez cały korytarz i dotarł do drzwi, mieszczących się na jego przeciwległym końcu. W drzwiach była dziurka od klucza i to właśnie przez nią wpadało światło słońca. Wystarczy, że będzie szła wzdłuż złotej nitki, a na pewno dotrze do drzwi po przeciwnej stronie. A one prowadzą na podwórko.

Jakie to proste! Od razu odszedł strach, serce się uspokoiło. Wyciągnęła rękę przed siebie i zatoczyła dłonią kółko, jakby nawijała na nią złotą nitkę. Ruszyła do przodu, patrząc na swoją rękę. Złota nitka wciąż tam była. Nie odrywając od niej wzroku, szła przez ciemny korytarz. Wcale już się nie bała, nawet nie myślała o strachu.

Zapomniała, że jest w ciemnej piwnicy, gdzie nikogo nie ma. Promyk wciąż się owijał na jej dłoni. Od słońca zrobiło się jaśniej i jakby wesoło. Jeszcze krok i jej wyciągnięta ręka dotknęła drzwi. Pchnęła je, a one się otworzyły.

Zatrzymała się na progu i spojrzała na podwórko. Od razu zobaczyła pudełko na ziemi. Stało po przeciwnej stronie podwórka, tuż pod samym płotem. Psy opierały się łapami na płocie, patrząc się wprost na pudełko z kotkami. Maleństwa wciąż się w nim wierciły i wpychały główki pod brzuszki swoich braci. Gorące słońce biło z góry na ich rozgrzane futerka. Nie było im tak przychylne jak dziewczynce. Nie zastanawiając się dłużej i nie czekając ani chwili, przebiegła podwórko, pochwyciła pudełko z kotkami i przytuliła je do siebie.

Dopiero wtedy spojrzała przed siebie. Niemal tuż ponad jej głową, sponad brzegu płotu wystawały dwie psie mordy. Z bliska jakże były olbrzymie! Psy miały otwarte pyski. Straszne ich kły były obnażone, a czerwone ozory zwisały na boki. Czarne nosy psów wciągały powietrze, węsząc zapach kotków. Olbrzymie tylne łapy drapały płot pazurami, usiłując wspiąć się na górną krawędź płotu. Jeśli się im to uda, nie będzie ratunku ani dla Emilki, ani też dla kotków.

Mając oczy utkwione w psach, dziewczynka cofnęła się o krok. Zatrzymała się, odetchnęła głośno i cofnęła się jeszcze o krok. Jeden z psów warknął ostrzegawczo i ten straszny głos spowodował, że serce znowu zaczęło mocno łomotać. Nie mogła postąpić kroku ani w ogóle się poruszyć. I co teraz robić? Nagle jeden z psów zaskomlał okropnie. Podniósł łapę do głowy i zaczął się drapać za uchem.

Przechylał głowę, drapał się pazurami, a jego oczy były utkwione w niebo. Pchła! To mała, czarna psia pchła, która mieszkała w jego sierści, również stwierdziła, że trzeba się przejść w ten piękny poranek. I zaczęła wędrować w górę, aż doszła do czubka psiej mordy. Jakże to łaskotało psa! Zapomniał o kotach, zapomniał o wspinaniu się na płot, chciał jedynie pozbyć się tej małej, paskudnej i okropnie go łaskoczącej pchły.

Drugi pies bardzo się zainteresował przypadłością swojego kolegi. Wcale nie patrzył na Emilkę, w ogóle o niej zapomniał. Patrzył tylko na kolegę, usiłując dojrzeć, czy coś małego i czarnego nie zeskoczy z pazurów tamtego i ratując się olimpijskim skokiem, wyląduje na jego uchu. Jakże nieważne były małe kotki ani też dziewczynka, która je zabrała. Ich życiowym problemem była umiejętność odbicia się pchły od głowy kolegi i utrafienia w ucho stojącego obok psa. Tak był zajęty obserwacją, że nawet nie pomyślał, że mógłby się odsunąć na bezpieczną odległość albo po prostu zeskoczyć z płotu, odbiec, uciec i skryć się w głębinie krzaków porastających sad, gdzie żadna pchła nie doskoczy i go nie odnajdzie.

Było to zabawne i Emilka od razu przestała się bać, a nawet miała ochotę się roześmiać. Serce przestało łomotać. Nie odwracała się jednak plecami do psów, gdyż była rozsądna i ostrożna. Postąpiła o krok do tyłu i poczuła odór piwnicznej stęchlizny. Już nie wydawał się jej tak wstrętny jak przedtem, gdyż teraz wyznaczał drogę powrotną.

Wiedziała, że drzwi są dokładnie za jej plecami. Musi się odwrócić tyłem do psów. Psy były wciąż pochłonięte uwalnianiem się od pchły. Odwróciła się szybko i wbiegła do piwnicy. Światło słońca wpadało przez szeroko otwarte drzwi i oświetlało korytarz. Wyglądał on teraz zwyczajnie, ze swymi pobielonymi, betonowymi ścianami. Czego tu się bać? Bardzo się dziwiła, że jeszcze przed chwilą ten mały korytarzyk wydawał się jej straszną, ciemną piwnicą. Widziała pięć stopni po przeciwnej stronie korytarza, które prowadziły do klatki schodowej. Wystarczyło przejść kilka kroków, przemknąć przez schodki, by znaleźć się na klatce schodowej. Czuła cieplutkie kotki, tulące się do jej piersi i miała nadzieję, że upalne słońce nie zrobiło im krzywdy. Była już na ostatnim stopniu i przekroczywszy próg, znalazła się na klatce schodowej. Szła do góry, wciąż tuląc do siebie karton z kotkami, niezbyt jednak mocno ani też zbyt luźno. Mogło się przecież wydarzyć, że jakiś kotek wypadnie i się uderzy o stopnie. Idąc na swoje piętro, czuła coraz większą ciekawość: jakie one są? Chciała zobaczyć, jak wyglądają kotki i sprawdzić, czy nic im się nie stało.

00825.jpg

Wbiegła do domu i zamknąwszy za sobą drzwi wejściowe, odetchnęła z ulgą. Postawiła karton na podłodze w kuchni. Dopiero teraz mogła je policzyć, chociaż wciąż się wierciły. Jeden kotek był rudy, drugi czarno-biały, a pozostałe dwa były całkowicie czarne. Razem cztery. Wchodziły sobie na grzbiety, chwytały się pazurkami, spadały i miaucząc, znowu usiłowały się wspinać jeden na drugiego.

Do ich futerek przykleiły się odchody, gdyż małe kotki często się załatwiają podobnie jak niemowlęta. Emilka nie zastanawiała się zbyt długo, była inteligentna i praktyczna. Wiedziała, że trzeba kotki powycierać. Ta czynność była raczej nieprzyjemna, toteż postanowiła wykonać ją jak najszybciej, by mieć ją już za sobą – tego właśnie uczyła ją Babcia. Emilka wzięła rolkę papieru toaletowego i wytarła im futerko.

Pomyślała, że na pewno są bardzo głodne. Nie jadły przecież śniadania, a być może przeleżały na ziemi całą noc i poszły spać również bez kolacji. Nalała trochę mleczka do miseczki, podgrzała je w mikrofalówce i postawiła na podłodze. Kotki dreptały naokoło miseczki, nie mogąc jednak do niej trafić. Przytknęła więc mordkę czarnego kotka do mleczka, on jednak wcale nie pił, tylko się wyrywał i przy tym parskał. Puściła go, a on usiadł obok miseczki, wcale jej nie widząc, i wycierał nosek łapkami.

Chciała przytknąć nosek rudego kotka do mleka. A ten zapierał się swymi czterema malutkimi łapkami i wcale nie dawał się pochylić. Kiedy Emilka wetknęła przemocą nosek do mleczka, nie pił i wciąż się wyrywał. Puściła go więc: usiadł na podłodze i parskał, a z noska wydobywały mu się bąbelki mleka. Dwa pozostałe kotki chodziły wokoło i miauczały z głodu. Biało-czarny kotek wszedł nawet do miski z mlekiem i ją przewrócił, a pozostałe kotki dreptały wokoło w kałuży mleka. Zamoczyły sobie łapki, a mokre ogonki wyglądały jak sznurki. Nie umieją jeść. Co robić?

Czarny kotek natrafił na palce Emilki i zaczął je mocno ssać. Zamoczyła więc palec w mleku i dotknęła mu do mordki. Do palca przykleiła się jednak tylko mała kropelka mleka, która została od razu zlizana i po chwili kotek ssał tylko palec.

Emilka znowu zamoczyła palec w mleku i dotknęła do pyszczka kotka. Kopla spłynęła po ręce i nic nie trafiło na języczek. Położyła kotka na podłodze, gdyż tak nie można było go nakarmić. Kotki tuliły się do siebie i wchodziły sobie na grzbiety, a potem wsuwały noski pod brzuszki, szukając jedzenia. Były bardzo głodne.

Potrzebny smoczek! W domu jednak nie było butelki ze smoczkiem. A kotki były bardzo głodne. Musi jakoś je nakarmić. Znaleźć sposób, umożliwiający im ssanie mleka. Gdyby Babcia była w domu, znalazłaby radę. Babci jednak nie było. Emilka nawet nie mogła do niej zatelefonować, gdyż Babcia była na wykładach na kursie na prawo jazdy. A potem będzie jeszcze miała dwie godziny jazdy po mieście. Jej komórka była wyłączona na wiele godzin.

Emilka musi sama znaleźć rozwiązanie. Przeglądała szafkę, szukając jakiegoś pomysłu, i wreszcie natrafiła na plastikową buteleczkę z małą dziurką. Kiedyś była w niej woda utleniona, ale wyschła. Dziewczynka nalała do niej wody i wylewała ją do zlewu, naciskając butelkę. Kapały z niej kropelki, a kiedy nacisnęła mocniej, wypływał cienki strumyczek.

To może zastąpić smoczek.

00831.jpg

Wypłukała porządnie buteleczkę pod kranem i nalała do niej mleczka. Wzięła na kolana rudego kotka, wsunęła koniec buteleczki do pyszczka i lekko ją nacisnęła. Ssał mleczko tak łapczywie, że szybko znikało z butelki, która się robiła miękka.

Dziewczynka nakarmiła w ten sposób wszystkie kotki po kolei. Ich brzuszki zrobiły się pełne i tak duże, że pod ich ciężarem łapki rozsuwały się na boki, kiedy dreptały po podłodze. Wszystkie kotki były bardzo zadowolone. Po chwili zaczęły się układać na podłodze do snu. Było im tam z pewnością twardo i nieprzyjemnie. Na pewno chciałyby się przytulić do miękkiego futerka swojej mamusi. Emilka nie wiedziała, jak może im zastąpić ich futrzaną mamusię. Czy może powinna założyć zimowy kożuch i położyć je sobie na kolanach, przykryć połami i czekać, aż zasną? Ale nie może przecież siedzieć bez ruchu, podczas gdy kotki będą spać. Nie wiadomo, ile godzin śpią takie małe kotki. Właściwie nic nie wie o obyczajach tych zwierzątek.

A więc od razu porzuciła pomysł z zakładaniem zimowego kożucha. Byłoby jej zresztą o wiele za gorąco. Poranek był przecież bardzo upalny. Musi skonstruować im coś w rodzaju domku. Pomyślała, że na pewno będą się czuły dobrze i przytulnie w czymś takim jak karton, w którym je znalazła. Z czego zrobić im domek? Babcia miała w kredensie różne pudła, w których trzymała poukładaną odzież, kapelusze, których nie chciała wyrzucić i rękawiczki, których nie udało się zedrzeć. Babcia na pewno się nie pogniewa, gdy zobaczy, do jak wspaniałego celu posłużył karton, w którym trzymała stare rzeczy, wciąż przydatne. Gdyby była w domu, na pewno sama by zaproponowała, że opróżni karton i da go Emilce na domek dla kotków. „Tak, Babcia nie jest konfliktowa” - pomyślała Emilka.

Wzięła więc karton i jakiś stary kocyk, który położyła na spodzie. Po kolei powkładała kotki do ich nowego domku, ujmując je delikatnie, aby się przebudziły i nie zaczęły płakać. Kiedy tylko je położyła, przytuliły się do siebie, nawet nie otwierając oczu. Okryła je kocykiem i każdego lekko pogłaskała. Siedziała, patrząc, jak śpią. Patrzyła, jak porusza się im futerko, gdy oddychały. Pogłaskała je jeszcze raz po malutkich główkach i westchnąwszy, odeszła.

Poszła do pokoiku, gdzie przy oknie stał komputer Babci, z którego i ona korzystała. Ten pokoik służył Babci jako pokój do pracy. Wieczorami siedziała przy nim, sprawdzając klasówki i wypracowania uczniów. Na przeciwnej ścianie stały szafy z książkami. Pomiędzy szafami stał wygodny skórzany fotel.

Babcia miała bardzo dużo książek i wciąż kupowała kolejne. Codziennie wiele godzin czytała. Emilka była pewna, że wśród książek znajdzie jakiś poradnik na temat opiekowania się zwierzętami w domu. Wszystkie książki zostały ułożone tematycznie i na wewnętrznej ściance szafy były przyklejone karteczki z numerami. Przebierała palcami w pomiędzy okładkami i kiedy natrafiła na książkę „Nasz polski kanarek”, wiedziała, że wkrótce znajdzie książki o innych zwierzętach.

Jej tata, kiedy był małym chłopcem, miał kanarki w klatce. Książka musiała być więc sprzed trzydziestu lat. Emilka znalazła książkę o rybkach. Wiedziała, że jej tata jako mały chłopiec miał również akwarium z rybkami. Opowiadano o nich różne historie. „Babcia na wszystko pozwalała tacie, kiedy był mały” - pomyślała Emilka. Trochę się jednak niepokoiła, zastanawiając się, co też Babcia powie, zobaczywszy kotki.

Znalazła wreszcie książkę o kotach. Na pewno tata ją czytał, kiedy był w jej wieku, gdyż znalazła karteczki włożone pomiędzy stronice. Były na nich napisy: „karmienie”, „dieta”, „ważne”. Przejrzała je pobieżnie. Po chwili odłożyła książkę na półkę i zasiadła przed komputerem. Znalazłszy forum dyskusyjne o kotach, zaczerpnęła z niego wiele praktycznych porad. Skopiowała je do osobnego katalogu. Dowiedziała się, jak często powinna karmić kotki. Na forum ktoś jej poradził, aby włożyła gazetę do kartonu. Małe kotki wciąż się załatwiają. Mocz i kał wsiąknie w gazetę, ale trzeba ją często wymieniać.

Powiedziano również, że maleństwa potrzebują wiele ciepła, a wychłodzenie może być niebezpieczne. Radzono jej, aby nalała gorącej wody do plastykowej butelki. Należy owinąć ją ręcznikiem, aby się kotki ogrzały, lecz nie poparzyły.

Emilka wstała od komputera, gdyż zmartwiła się, że kotkom może być chłodno. Wstawiła im więc do kartonu butelkę z gorącą wodą, jak jej poradzono. Nie zapomniała owinąć butelki ręcznikiem. Kotki od razu się przytuliły do ciepłego miejsca i zadowolone spały dalej. Powróciła do komputera

Ciekawe, jakiej rasy są te kotki? Emilka chciała poszukać odpowiedzi w Internecie. Na wpisane pytanie, otrzymała wiele fotografii kotów. Oglądała koty perskie i syjamskie, ale nie były podobne do jej kotków. Potem wpisała hasło „kot polski”, a kiedy się wyświetlił opis i pokazała fotografia w galerii, okazało się, że jej kotki również ich nie przypominają.

00823.jpg

A więc ostatnia próba: „kot europejski”. Wyświetliło się wiele rożnych linków, a jeden z nich szczególnie zainteresował Emilkę. Było to „sieroty europejskie”. Zabrzmiało strasznie. Słowo sierota bardzo ją bolało. Była to właśnie tajemnica Emilki, o której nie chciała ani pamiętać, ani nawet myśleć. Teraz jednak tego dziwnego i niezwykłego dnia tajemnica przyszła do niej sama. Bała się więc czytać, ale tylko przez chwilę, gdyż jej ciekawość przemogła strach.

Czytała, i w miarę jak patrzyła na kolejne linijki, musiała przybliżać twarz do monitora. Widziała litery coraz gorzej, a to dlatego, że łzy napłynęły jej do oczu. Czytała wciąż okropne i smutne informacje: „Już ponad dwa miliony Polaków wyjechało do pracy za granicą - jedno z rodziców czy nawet dwoje, pozostawiając w kraju dzieci. Nazywamy je sierotami europejskimi. Po pewnym okresie nieobecności rodziców, pojawiają się u dzieci problemy emocjonalne. Nie doświadczają codziennej obecności i uwagi rodziców. Zaczynają sobie wyobrażać rzeczy najgorsze. Obawiają się, że rodzice przestali je kochać. Przygnębienie dzieci wciąż się powiększa i utrwala. Dzieciom się wydaje, że już nikomu nie są potrzebne. Tracą wiarę we własną wartość. Nie potrafią się niczym cieszyć i wciąż są smutne.

Czują się porzucone. Żyją w obawie, że ich rodzice nigdy nie powrócą, a one na zawsze pozostaną osamotnione w wielkim i strasznym świecie, w którym nie ma dla nich przyjaznej duszy i nikt ich nie kocha. Postrzegają życie jako puste i pozbawione miłości”.

Emilka pomyślała o sobie: „To ja jestem sierotą europejską” - i wtedy gorące zły bólu, tęsknoty i żalu popłynęły z jej oczu. Jej rodzice od dawna pracowali za granicą. A ona pozostała z Babcią. Płakała, pochylając głowę i czuła się zupełnie sama na świecie.


ROZDZIAŁ II

KTO TO ZROBIŁ?

Emilka usłyszała kroki Babci na schodach. I potem zgrzyt klucza w zamku. Chociaż bardzo chciała od progu powiedzieć jej o kotkach, powstrzymała się, aż Babcia powiesi żakiet na wieszaku w przedpokoju i założy domowe pantofle.

Nie obawiała się bynajmniej reakcji Babci, która nigdy jej niczego nie zabraniała i się na nią nie gniewała. Zawsze była spokojna i nie podnosiła głosu na Emilkę. Mówiła tylko: „Teraz odrabiasz lekcje”. I Emilka wiedziała, że musi usiąść przy stole i rozłożyć zeszyty, by napisać pracę domową.

W innych domach było pełno wrzasku. Często słyszała, jak na ulicy matki wrzeszczały, przywołując swoje dzieci. Zachowywali się tak wszyscy dorośli, których znała. Do swoich dzieci nie mówili, lecz na nie krzyczeli. Wyjątkiem była jedynie mama Nuli, która się zwracała wszystkich z wyjątkową uprzejmością. Nula również zachowywała się uprzejmie. Uśmiechała się i znała wiele grzecznych słów. Po strasznym odkryciu w Internecie Emilka siedziała przed komputerem i myślała o swoich rodzicach, którzy wyjechali do pracy za granicę.

Najpierw pojechała mama, potem wyruszył za nią tata. Podczas krótkiego okresu dzielącego jego wyjazd od wyjazdu mamy był i tak jakby nieobecny. Wciąż roztargniony, zapominał, co się do niego mówiło. A kiedy mu się zadało pytanie, nie odpowiadał, jakby nie słyszał. Wyjechał niezauważalnie, pożegnał się niedbale i po prostu szybko wyszedł z domu.

Dopiero dzisiaj, przeczytawszy w Internecie o opuszczonych dzieciach, Emilka się poczuła sierotą. Rozłąka trwała już bardzo długo, a rodzice nie wspominali o powrocie. Kiedy wyjechali, wydawało się jej, że wkrótce powrócą. Nie wyznaczała daty, nie dzieliła rozłąki na okresy. Nie myślała, że powrócą za trzy miesiące, które i tak się wydawały bardzo długim okresem. Nie umiała sobie wyobrazić roku rozłąki, a przecież rodzice byli o wiele dłużej.

- Nigdy nie wrócą – powtarzała. – Nigdy! Zostaną tam już na zawsze. Zapomnieli o mnie, wcale nie jestem im potrzebna – i jej oczy napełniały się łzami.

Długo siedziała przy komputerze Babci w jej pokoju, będącym pracownią. Spoglądała przez okno na stary sad. Jakże był smutny! W gałęziach drzew trzepotały się uwięzione ptaki. Gałęzie krzewów owijały się wokół pni, wbijając w nie swoje kolce i Emilka pomyślała, że drzewa czują ból.

Martwiła się i smuciła, lecz nagle usłyszała kotki kręcące się w kartonie. Zerwała się od biurka i przeszła do kuchni. Kotki wchodziły sobie na grzbiety i usiłowały wdrapać się na brzeg kartonu, lecz nie potrafiły i tylko ich pazurki ześlizgiwały się na tekturze.

Dlaczego chciały się wydostać?

Emilka zajrzała do kartonu. Jakże tam było brudno. Maleństwa wciąż sikały i robiły kupkę. Dziewczynka wyjęła kotki z kartonu i powycierała je delikatnie. Wyjęła butelkę zawiniętą w ścierkę i kocyk. A potem wziąwszy dużą gazetę wyjęła cały brud z kartonu i wyrzuciła gazetę do wiadra. Wyścieliła karton suchymi gazetami, położyła kocyk i nalała gorącej wody do butelki. Przygotowała im ciepłe i czyste posłanie.

Pozwoliła podreptać po podłodze, a w tym czasie przygotowywała mleczko. Potem brała kotki na kolana i karmiła je po kolei. Głaskała je po główkach i tuliła. Kotki prostowały łapki i zahaczały ją małymi pazurkami.

Jakże były kochane! Pielęgnując je i karmiąc, dziewczynka zapomniała o swoich zmartwieniach. Zwierzątka przyniosły jej radość i odpoczynek od nieprzyjemnych myśli.

Ledwo je nakarmiła i ułożyła do snu, usłyszała kroki Babci.

- Chodź szybko, zobacz.

Babcia pochyliła się nad kartonem.

- Cztery – powiedziała. – Hm.

- Uratowałam je przed psami. – Emilka opowiedziała swoją niesamowitą przygodę.

- Przeszłaś przez piwnicę?

- Tak!

- Tam nie ma żarówki.

- Było ciemno.

- Bałaś się pewnie bardzo – powiedziała Babcia ze zrozumieniem.

Emilka pokiwała główką na wspomnienie strasznej chwili w piwnicy.

- Miejmy nadzieję, że przeżyją bez matki – powiedziała Babcia.

- Skoro ja przeżyłam! – wykrzyknęła. - Nakarmiłam je.

Pokazała z dumą buteleczkę z małą dziurką.

– Poradziłaś sobie sama – powiedział Babcia powoli.

Myślała o wykrzyknieniu dziewczynki, która jak kotki przeżyła bez matki.

- Sama – powtórzyła Emilka.

- Ale to są aż cztery koty – podkreśliła Babcia.


Już po raz drugi Emilka podkreślała swoje osamotnienie, co Babcia zauważyła, lecz nie poczyniła żadnej uwagi.

- No i co z tego, że cztery! – targowała się Emilka.

- Trzeba się nimi zajmować, karmić je, zmieniać żwirek w kuwecie.

- Już wiem, co jedzą takie małe kotki. Sprawdziłam w książkach i w Internecie. Nie znalazłam jednak takiej rasy.

- Nie są rasowe. To pospolite kotki podwórkowe.

Babcia unosiła po kolei kotki, oglądając je.

- Widać, że jest mieszańcem – pokazała dziewczynce czarno – białego kotka. – Białe futerko jest na mordce i na brzuszku, a czarne na grzebiecie.

- Przypomina mi szpiega w masce – zaśmiała się Emilka. – Z tymi czarnymi obwódkami wokół oczu.

- A mnie pana na balu w masce i w czarnym fraku nałożonym na białą koszulę – Babcia wskazała białe futerko na brzuszku.

- Choć nie są rasowe i tak je lubię! – oświadczyła Emilka. – Są sierotkami jak ja.

- Bardzo ci na nich zależy? –zapytała Babcia szeptem, rozumiejąc cierpienie dziewczynki.

- To moje kochane kotki! – wykrzyknęła Emilka. – Popatrz, jakie są śliczne!

Kotki spały przytulone do siebie. Rudy podniósł główkę i ziewnął, pokazując różowy języczek.

Babcia i Emilka roześmiały się. Dziewczynka ucieszyła się, że kotki spodobały się Babci i będą mogły zostać w domu.

- Zadzwonię do mamy – powiedziała Emilka, chwytając komórkę.

Babcia przestała się śmiać.

- Umówiłaś się z mamą, że będziesz dzwoniła do niej tylko w umówionych porach.

- Ojej, ale to takie ważne – upierała się dziewczynka.

- Dla ciebie – napomniała ją Babcia. – Wyobraź sobie mamę, która jest na ważnym spotkaniu. Panuje cisza w dużej sali i nagle odzywa się

głośny dźwięk telefonu komórkowego. Wszyscy spoglądają na twoją mamę, a ona w zdenerwowaniu stara się wyszukać komórkę w dużej torbie,

grzebiąc wśród wielu przedmiotów. Ponieważ telefonujesz o niezwykłej porze, sądzi, że stało się coś złego. Uległaś wypadkowi, czy może ja

zasłabłam? Tymczasem ty wesołym głosem mówisz: „Mamo, znalazłam cztery małe kotki”.

- Masz rację – westchnęła Emilka, odkładając komórkę.

- A jeżeli mama w zdenerwowaniu powiedziałaby: „Zanieś natychmiast te koty tam, skąd je wzięłaś!” Czy posłuchałabyś?

- Nie mogłabym wytłumaczyć, że są bezradne i nie mają swego miejsca w świecie – powiedziała Emilka, czując, jak jej oczy znowu napełniają się łzami.

- O kim ty mówisz? – zapytała cicho Babcia.

- Czy mama i tata wrócą kiedyś? Czy oni mnie porzucili? – Emilka wyszeptała przez łzy.

- Wyobraziłaś sobie, że nie powrócą i dręczysz się tym, co sobie wymyśliłaś. Myślisz: „Nie wrócą” i wierzysz w to. Boisz się tylko tego, co sobie wymyśliłaś. Wyobrażaj sobie mamę wchodzącą do domu z walizkami i uśmiechaj się do swoich myśli.

- To dlaczego nie wracają?

- Pojechali za granicę zarabiać pieniądze, na twoje również utrzymanie.

- Jestem dla nich ciężarem. Gdyby mnie nie było, nie musieliby wyjeżdżać, aby ciężko pracować.

- Chcą zapracować na mieszkanie. – Babcia potoczyła wzrokiem po ich niewielkim pomieszczaniu powstałym po zburzeniu ściany z kuchni powiększonej o przedpokój. – Było nam bardzo niewygodnie.

- Mogłam nadal odrabiać lekcje na kuchennym oknie – powiedziała ze łzami Emilka.

Babcia milczała chwilę.

- Teraz tak uważasz. Jednak marzyłaś o komputerze i markowej odzieży. Teraz to wszystko możemy kupić. A tobie wydaje się to oczywiste.

- Wolałabym, nic nie mieć, tylko żeby byli rodzice – wykrzyknęła dziewczynka. - Oni nigdy nie wrócą! Emilka rozpłakała się głośno.

- Czujesz się tak porzucona jak te kotki, prawda? – Babcia rozumiała, co czuje dziewczynka. – Dlatego chcesz się nimi opiekować.

Babcia przestała mówić mądrze i rozsądnie wobec wybuchu żalu dziewczynki. Na zawiedzioną miłość i utracone nadzieje brakuje słów i rozum nie zaspokoi serca. Babcia o tym wiedziała, gdyż była babcią i sama wiele przeżyła. I chociaż uczucia się powtarzają i są takie same, każdy je musi przeżyć osobiście i na własny rachunek. Toteż Babcia milczała, nie wyciszając wybuchów dziewczynki.

- Muszę się nimi zaopiekować – powiedziała Emilka. - Umarłyby beze mnie! Ktoś je zabrał od matki. - I rzucił psom na pożarcie! – krzyknęła Emilka.

- A może miał inne motywy – uspokajała ją Babcia.

- No jakie? – zaciekawiła się dziewczynka.

- Gdybyśmy wiedzieli kto je wziął, moglibyśmy zapytać, dlaczego to zrobił – powiedziała spokojnie Babcia.

- Dowiem się, jaki łobuz to robił! – krzyknęła Emilka.

– Niekoniecznie musi to być zły człowiek – powiedziała Babcia.

- Ty zawsze wszystkich bronisz! – upierała się Emilka.

- Bo ludzie są dobrzy – mówiła łagodnie Babcia.

- Dlaczego rzucił kotki na pożarcie psom? Tak robi dobry człowiek? – gniewała się Emilka. Chciała również dodać „i porzuca swoją córeczkę”, ale nie powiedziała tego.

- Od razu takie okropne podejrzenia – łagodziła Babcia

- A dlaczego to zrobił?- Od razu takie okropne podejrzenia – łagodziła Babcia. - Może zgubił, zapomniał.

- Zgubił cztery miauczące kotki! Babciu, co ty mówisz? – Emilka już się uśmiechała.

- Dowiedz się więc sama wszystkiego: kto i dlaczego – zakończyła rozmowę Babcia.

- Pewnie, że się dowiem. - Emilka powiedziała cicho, choć z wielką pewnością siebie. Babcia spojrzała przez okno na sad.

- Sama jestem ciekawa, kto się nie bał chodzić po sadzie.

- Tylko stróż się nie boi sadu. To on je wyrzucił za płot! – wykrzyknęła Emilka.

- Zabiłyby się, uderzając o ziemię! – powiedziała Babcia.

- One były w pudełku – powiedziała Emilka.

- Pokaż mi to pudełko – poprosiła Babcia.

Emilka wyjęła je z wiadra na śmieci.

- Jest w nim wata – zauważyła Babcia. – Ktoś chciał, aby im było miękko. Wyjął z gniazd, to bardzo źle. Włożył jednak do pudełka wyścielonego watą, to dobrze.

Mówiłam ci: miał dobre intencje. – Babcia wrzuciła z powrotem pudełko do wiadra.

- Najpierw się dowiedz, kiedy to się stało.

- A dlaczego? – zdziwiła się dziewczynka.

- Będziemy wiedzieli, o co pytać – podpowiedziała Babcia. – Podejrzewam, że zostały zabrane od matek wczoraj. I porzucone wieczorem na podwórku.

- Możemy się zapytać „Czy byłaś wczoraj na podwórku?” – domyśliła się Emilka.

- Pracowałam wieczorem przy komputerze. Słyszałam kroki i rozmowy – powiedziała Babcia.

- A twój komputer stoi przy oknie – Emilka usiłowała skłonić Babcię do przypomnienia sobie, co słyszała.

- Byłam pogrążona w pracy. – Babcia w ten sposób wyjaśniła, że nie nasłuchiwała odgłosów z podwórka.

- Czyje to były głosy? I co ten ktoś mówił? – Emilka była bardzo ciekawa.

- Nie potrafię odpowiedzieć dokładnie.

- Nie możesz zidentyfikować – powiedziała Emilka z wielką pewnością siebie.

Kiedy tylko to powiedziała, przypomniała sobie coś ważnego. I ona coś słyszała. To było wczoraj wieczorem. Leżała już w łóżku i zasypiała. Słyszała bieganinę na podwórku.

Usłyszała również głos, wtedy jednak, zasypiając wcale nie zwróciła na niego uwagi. Emilka starała się przypomnieć sobie, co naprawdę usłyszała, ale na próżno.


Kotki się właśnie zbudziły, były głodne. Emilka nalała mleczka do butelki, a Babcia znalazła drugą butelkę i również karmiła kotki. Wzięła do ręki rudego kotka. - Jedz, Rudolfie – powiedziała.

- Rudy Rudolf – roześmiała się Emilka.

Babcia karmiła czarnego kotka. Pił mleczko spokojnie, długimi łykami i łapkami mocno trzymał butelkę. Kiedy butelka zrobiła się pusta, wypuścił ją z pyszczka, a Emilka włożyła go do pudełka. Ujęła kotka z białymi łatkami na pyszczku. Ten kotek był niecierpliwy. Uderzał łapkami w butelkę i szukał otworu. Butelka wciąż mu wypadała z pyszczka, a mleczko spływało po futerku. Wtedy kotek jeszcze gwałtowniej wymachiwał łapkami. Karmienie go wymagało cierpliwości.

- Nakarm go, Babciu – poprosiła Emilka.

Babcia go przytuliła do siebie, ale i jej nie było łatwo uporać się z nerwowym głodomorkiem.

- Nie psoć! – napominała go Babcia.

- Psotek! To imię mu pasuje! – ucieszyła się Emilka.

W końcu jednak i Psotek wypił swoje dwie miarki mleka i został włożony do kartonu.

Pozostał jeszcze jeden kotek do nakarmienia, czarny z białą łatką pod brodą.

Emilka wsunęła mu koniec butelki do pyszczka. Wypił połowę mleka i odsunął mordkę.

- Zjedz jeszcze – poprosiła Emilka.

Kotek nie chciał jeść, więc został z powrotem włożony do pudełka, gdzie zasnął obok swoich braci.

Babcia jednak przyglądała mu się przez chwilę i przysunęła go bliżej butelki z gorącą wodą i nawet otuliła kocykiem. Nie powiedziała jednak dziewczynce o swoich przypuszczeniach. Nie chciała powiększać jej zmartwienia.

Babcia spojrzawszy przez okno, powiedziała – O, Piotrek stoi. Piotrek wystawał na ulicy prawie cały dzień. Był dorosły, nikt jednakże nie wiedział, ile ma lat, a wyglądał na chłopaka. Jego mózg pracował na zwolnionych obrotach i Piotrek nigdy nie pracował.

- Dam mu pięć złotych i powiem, żeby przetarł samochód – dodała wychodząc.

- Czy ty musisz wszystkim pomagać, Babciu? – zapytała cicho Emilka. Kiedy Babcia wyszła, straszna myśl zakradła się do jej serca. Za co Babcia kupiła samochód? Czy rodzice przysłali jej pieniądze? Czy dlatego nie wracają i muszą tak długo pracować?

Emilka oskarżała Babcię: „To przez ciebie” , pomyślała. „Gdyby nie twój samochód, na który wydałaś ich pieniądze, już dawno byliby w domu”. Dziewczynka chodziła po mieszkaniu, nie mogąc sobie znaleźć miejsca.


ROZDZIAL III

DZIWNA WIZYTA

Ledwo Babcia wróciła po zapłaceniu Piotrkowi za przetarcie karoserii samochodu, co było jedynie pretekstem do wręczenia mu jałmużny, zadźwięczał dzwonek w domofonie. Cztery krótkie sygnały.

Emilka i Babcia spojrzały na siebie i powiedziały jednocześnie – pani Rysia.

Była koleżanką Babci ze szkoły podstawowej. Ustaliły kod dzwonkowy, gdyż Babcia chciała wiedzieć, komu otwiera drzwi. Przyzwyczaiła również do tego dziewczynkę.

Przychodził listonosz. Dzwoniła sprzątaczka, która mówiła o sobie: „dozorczyni” i prosiła o nalanie wody do wiadra. Dobijali się roznosiciele reklam. Czasami odzywał się głos z obcym akcentem: „Sprzedaje dywany, parco tanie”.

Emilka była niezadowolona z wizyty tej pani, gdyż nie miała przez to okazji zapytać Babci o pochodzenie pieniędzy na samochód. Pytanie ją męczyło i dusiła w sobie okropne podejrzenia. Chciała je wykrzyczeć: „To przez ciebie rodzice muszą tak ciężko pracować. Nie mogą jeszcze przyjechać. Marnujesz pieniądze, oni oszczędzają, a ja tak bardzo na nich czekam.” Wizyta pani Rysi pokrzyżowała jej plany. Emilka chciała, żeby ta osoba jak najszybciej sobie poszła. Nie miała jednak żadnego pomysłu wypłoszenia dorosłej osoby.


Kiedy otworzyły się drzwi, pani Rysia zatrzymała się w progu.

- Proszę, wejdź – zachęciła ją Babcia.

Pani Rysia triumfalnie przekroczyła próg, z dumą wykonując oczywiste gesty, do których należało ją zachęcić.

- Witam cię, moja droga – powiedziała wyniośle do Babci. – Witam cię, drogie dziecko – powiedziała do Emilki jak do kogoś głupiego i małego.

- Czy mam dygnąć, proszę pani? – zapytała Emilka.

Naumyślnie zachowała się tak niegrzecznie. Takim zachowaniem wyrażała swoją złość. Nie liczyła jednak na to, że pani Rysia się obrazi i odejdzie.

- Nie jest to obowiązkowe – zażartowała Babcia.

Najwyraźniej trzymając stronę Emilki.

- W moich czasach się dygało – powiedziała z powagą pani Rysia.

- A w moich nie – ucięła Babcia.

Było to obcesowe i Babcia zachowywała się nieprzyjemnie w stosunku do swojej koleżanki. Zważywszy, że były rówieśnicami, dyganie, czyli kłanianie się starszym już nie było obowiązkową zasadą grzeczności dzieci w stosunku do dorosłych. W taki sposób pewnie się zachowywała prababka.

Babcia wskazała gestem pani Rysi, by przeszła w głąb mieszkania. Wystawanie przy progu w najmniej do tego nadającym się miejscu było dość niewygodne. Pani Rysia miała do tego talent. Przychodziła nie w porę i zatrzymywała się w niewłaściwym miejscu. Uważała, że jest bardzo dobrze wychowana i zachowuje doskonałe maniery. Emilka widziała to inaczej, a Babcię to najwyraźniej męczyło.

W dodatku wymienianie uprzejmości było sztuczne. Emilka unikała tych ceremonii. Podczas wizyt pani Rysi, mówiła jej dzień dobry i znikała w swoim pokoju, zamykając za sobą drzwi.

Dzisiaj jednak chciała być wciąż obok swoich kotków i dlatego nie odeszła do pokoju w chwili wkroczenia pani Rysi. A ta zajęła miejsce na czarnej kanapie, ale dopiero wtedy, gdy Babcia zaprosiła gestem.

- Zaszłam tylko na chwilę – zastrzegła.

Usiadła jednak głęboko na kanapie, podsuwając sobie mięciutkie poduszki. Wizyta nie zapowiadała się na krótką. Postawiła obok torebkę, umieszczając ją precyzyjnie obok swego boku. Poprawiła kok upięty wsuwkami. Biorąc w dwa palce pasemka włosów, nasuwała je na prawe ucho.


- Muszę wreszcie obciąć te włosy – rzekła, skończywszy poprawianie fryzury.

- Dałam ci numer telefonu pani Xeni – zauważyła Babcia.

- Muszę do niej zatelefonować i się umówić.

Taką rozmowę Emilka słyszała prawie podczas każdej wizyty pani Rysi.

Babcia miała modnie ścięte włosy, a więc z jednego boku dłuższe niż z drugiego.

- Dlaczego nie uprzedziłaś mnie telefonicznie, że przyjdziesz? – zapytała Babcia.

- Wyłączyli mi telefon. Właśnie wracam z urzędu telekomunikacyjnego. Ta baba do mnie mówi „dlaczego pani nie płaci?”

Wyjaśniam im, że przecież spłacam rachunki, tyle że z opóźnieniem. Nie ukrywam się nigdzie, nie muszą mnie więc monitować i wzywać.

Wchodzę, a jakaś smarkata przy komputerze, stuka dwoma palcami w klawiaturę, dziobiąc klawisze przyklejonymi pazurami. Babcia westchnęła ze zrozumieniem dla kłopotów finansowych koleżanki, stawiając czajnik na gazie. Ich kuchnia przechodziła w aneks jadalny, z zaadaptowanego przedpokoju, Babcia mogła rozmawiać z gościem i przygotowywać poczęstunek. Kuchnia promieniowała ciepłem na tę niewielką jadalnię, gdzie stał wygodny stół przysunięty do kanapy. Siedziało się tam wygodnie i miło. Wszyscy lubili to przytulne miejsce.

- Zjesz coś? – zapytała Babcia. – Mam naleśniki z twarogiem.

- Nie będę ci czynić kłopotu – certowała się pani Rysia.

Babcia już położyła na stole koronkową serwetkę.

- Piękna robota – pochwaliła pani Rysia. – Z pewnością stara. Moi rodzice mieli takie koronki w swoim danym domu, ale wszystko utracili.

- W czasie wojny? – zagadnęła Emilka.

- Tak, skąd wiesz? – zapytała pani Rysia.

- Z podręcznika do historii – wykręciła się Emilka.

Pani Rysia opowiadała o utraconym mieszkaniu podczas każdej wizyty.

Babcia postawiła filiżanki z białej porcelany i cukierniczkę. Naleśniki zostały położone na kwadratowych talerzykach.

- Proszę, jedz – zachęciła ją Babcia.

Pani Rysia siedziała przy stole, opierając się przedramionami, gdy Babcia stawiała poczęstunek.

Zdecydowała się posłodzić kawę, dopiero gdy Babcia podsunęła jej cukierniczkę i zdjęła przykrywkę. Mieszała więc cukier łyżeczką, trzymając ją dwoma palcami, a trzy podnosząc zagięte. Gest jakby trzymała skalpel i preparowała mysz. Kiedyś była laborantką „technikiem laboratoryjnym, moja droga, specjalistą”, powtarzała z naciskiem. Wykonywała preparaty do mikroskopu. Wykonywała wciąż te same gesty, jakby ujmowała drobne przedmioty lub je kroiła.

Delikatnie odłożyła łyżeczkę na spodeczek. Była bardzo dobrze wychowana i pokazywała to każdym gestem. Zabrała się do precyzyjnego krojenia naleśnika na małe kawałki.

„Wkłada je do otworu gębowego i przeżuwa starannie” – pomyślała Emilka. Spożywanie w wykonaniu damy z doskonałymi manierami trwało bardzo długo.

„Do dobrego tonu należało nie pokazywać, że jest się głodnym ani też w jakikolwiek sposób zainteresowanym jedzeniem. To bardzo śmieszne” – pomyślała Emilka i nawet poruszyła ustami, wykonując staranne ruchy żujące. Odwróciła głowę, by nie wybuchnąć śmiechem i opanowała się, zaciskając usta.

Po skończonym posiłku nóż i widelec zostały położone skośnie na talerzu, równolegle do siebie. Pozostała jeszcze do zakończenia ceremonia dopijania herbaty, co potrwa przez całą wizytę.

- Coś ci pokażę – powiedziała Babcia, lekko przechylając karton z kotkami.

- Widziałam, ale nie chciałam być natrętna – powiedziała pani Rysia.

Wzięła rudego kotka za skórę na grzbiecie i uniosła go do góry. Zwierzątku zwisały łapki, nie mógł się jednak nimi bronić.

- Ależ proszę pani! – krzyknęła Emilka.

- Drogie dziecko – rzekła ze spokojem pani Rysia, oglądając brzuszek kotka. – Mam ogromne doświadczenie w postępowaniu ze zwierzętami.

- Doceniam je! Ale proszę go położyć! – nalegała Emilka.

- Samczyk – orzekła pani Rysia, wtykając kotka dziewczynce do ręki i

biorąc czarno – białego kotka w taki sam sposób.

- Matka nosi swoje małe, ujmując za skórę na grzbiecie, która jest luźna i zwierzę nie czuje żadnego dyskomfortu – perorowała.

- Ale ja czuję! – upierała się Emilka.

- Samczyk – powtórzyła pani Rysia.

Emilka pochwyciła kotka z rąk okrutnej pani pseudobiolog.

Następne dwa koty zostały ujęte i obejrzane w taki sam sposób. I te określono jako samczyki. Emilka przytuliła je i po kolei powkładała z powrotem do kartonu. Przykryła je kocykiem i usiadła obok na krześle, postanawiając pilnować kotków.


„Jak je dotknie, tymi swoimi pazurami jak skalpele, wyrwę je”, postanowiła ze złością.

- Ten jest słaby – orzekła pani Rysia, obejrzawszy czarnego kotka. - Daję mu najwyżej…

- Dolać ci herbaty? – wrzasnęła nagle Babcia.

- Poproszę.

- Może wolisz kawę? – zagadywała ją Babcia.

- Chętnie! – przyznała pani Rysia.

- Mogłaś wcześniej powiedzieć – dogadywała Babcia.

Zajmowała wciąż uwagę pani Rysi, nie dopuszczając, by wypowiedziała pewne straszne słowa, których się nie wypowiada przy dziewczynce, czującej się jak sierota i skupiającej swą czułość na zwierzątkach tak samo bezradnych i opuszczonych jak ona sama. Pani Rysia była delikatna tylko w stosunku do noża i widelca.

Babcia już podawała jej kolejnego naleśnika. Postawiła dzbanuszek ze śmietanką do kawy.


- Proszę, jedz, bo wystygną – nalegała polewając naleśniki śmietanką.

- Och, ja tylko odrobinkę – zastrzegała pani Rysia.

- Pyszne te naleśniki – rzekła, zjadając malutkie kęsy. – Odsmażane na maśle. Teraz trudno jest kupić prawdziwe produkty żywnościowe.

Pamiętam, jak moja matka mi opowiadała, że w czasie wojny jadali margarynę, z powodu biedy. A teraz z powodu nadmiaru, aby nie utyć.

- Taak – powiedziała Babcia nieuważnie, przeglądając pocztę.

- Będziesz musiała wiele zmienić w domu – mądrzyła się pani Rysia. Wychyliła się zza stołu, by spojrzeć do pokoju.

- Ten dywan jest z prawdziwej wełny – zauważyła. – Teraz trudno jest dostać rzecz tej jakości.

- Mhm – potwierdziła Babcia, zagłębiona w czytaniu.

Ich rozmowa była bardzo tajemnicza.

Emilka się dziwiła.

- Przynieśli ci niedawno fotele od obicia – powiedziała pani Rysia.

- Wczoraj – mruknęła Babcia, nie podnosząc wzroku znad kolorowych kartek.

- Musisz kupić opakowanie folii malarskiej – dodała pani Rysia.

To było rzeczywiście bardzo dziwne, ale Emilka się nie dopytywała. Pilnowała kotków przed pochwyceniem w pazury.

- Mam krótkie firanki – powiedziała pani Rysia. – Po babce. Może zechcesz je przyjąć – zaproponowała Babci.

- A po co nam krótkie firanki? – zdziwiła się Emilka.

Pani Rysia tylko się uśmiechnęła w odpowiedzi, krojąc i żując ostatnie kawałki naleśnika.

- Oczywiście, przynieś te firanki – powiedziała babcia niedbale. – Chętnie przyjmę.

Słuchając wspomnień i uwag pani Rysi, Babcia wciąż rozcinała koperty. Nagle spośród kartek wypadła wąska karteczka reklamy.

- Wszędzie te reklamy – rzekła niezadowolona pani Rysia. – Ciągle dzwonią do drzwi i je roznoszą. Nie otwieram takim domokrążcom. Potem leży

tyle tej makulatury na klatce schodowej. Nikt tego nie czyta.

- Mówisz o sobie – wtrąciła uwagę Babcia, czytając jednocześnie ulotkę.

- Telefon za złotówkę – powiedziała, wciąż czytając. - Abonament na trzy miesiące po dwadzieścia złotych.

- Nie zapłaciłam trzech rachunków - powiedziała pani Rysia.

- Nie możesz więc telefonować, póki ich nie uregulujesz. Przez trzy miesiące.

- Nawet do mnie nie można się dodzwonić – wyjaśniła. – Stąd moja niezapowiedziana wizyta.

Było to jakby usprawiedliwienie.

- Musisz kupić sobie komórkę. Akurat przez trzy miesiące będziesz mogła sobie telefonować i to tylko po dwadzieścia złotych – powiedziała Babcia stanowczo.

Pani Rysia, oszołomiona, milczała. Zasłoniła usta, przechylając filiżankę z kawą, i starała się zyskać na czasie.

- Ale co do tego trzeba? Zaświadczenia o zarobkach?

- Nic nie trzeba – Babcia wyjęła z portmonetki złotówkę. – Zafunduję ci – dodała ze śmiechem.

- Ale to dla młodzieży– wykręcała się pani Rysia.

Babcia w odpowiedzi dotknęła swoich komórek, leżących pod ręką.

- Widziałam, że młodzież nosi komórki na szyi, na smyczy – rzuciła ostatni argument. – Jak ja będę wyglądać z taką niebieską smyczą? - Damy noszą komórki w torebce, w etui. Mam zapasowe.

Babcia wyjęła przejrzyste etui z szufladki z różnymi drobiazgami i położyła obok filiżanki na stole. Zawsze wszystko załatwiała od ręki i wobec starych znajomych zachowywała się zwyczajnie.

Pani Rysia nie chciała ujawnić swoich obaw. Bała się, że nie potrafi uruchomić komórki.

- Taką aparaturę trzeba umieć obsługiwać – wyjąkała w końcu.

- Dwa klawisze: włącz i wyłącz – prychnęła Emilka pogardliwie.

- Młodzież to szybciej chwyta – wykręcała się pani Rysia.

- Dopij kawę, idziemy.

Kiedy tylko wyszły, zrobiło się cicho. Emilka wzięła na kolana czarnego kotka i głaszcząc go, myślała o trudnych sprawach, które się tego dnia wydarzyły.

Nagle przez otwarte okno wdarł się krzyk ptaka: Trza, trza, trza!

Emilka od razu przypomniała sobie dźwięk, jaki słyszała poprzedniego wieczoru. Tamten głos przypominał wrzask ptaka. Kto tak mówił? Znała chłopaka. Był to Lolo. Nazywali go Mały Lolo, gdyż był bardzo niski i wcale nie rósł.

To on przebiegał pod jej oknami, jego kroki słyszała i jego głos. Poprzedniego wieczoru była jednak zbyt senna, by zrozumieć słowa. Kilka osób przebiegało, i to kilkakrotnie.

A gdzie jest on, tam i Lolina. Nietrudno się domyślić, że dołączyła do nich Jaga. Byli nierozłączni. Emilce trudno było uwierzyć, że to oni zrobili coś tak brzydkiego. Jednakże na pewno ich słyszała, jak biegali i krzyczeli w ciemności. Nie mogła sobie przypomnieć, czy szczekały psy. I co mogło znaczyć ich milczenie. Czekała na Babcię, nie mogąc znieść panującego pomiędzy nimi niedopowiedzenia.


ROZDZIAŁ IV

DZIWNI LUDZIE


Kiedy Babcia wyszła ze swoją szkolną koleżanką, Emilka wyjmowała po kolei kotki z kartonowego pudła i karmiła je z butelki po lekarstwie z obciętym końcem. Kotki piły mleko przyciągając butelkę do siebie pazurkami. Wkrótce ich brzuszki zrobiły się większe od kotów. Emilka zmieniła im wyściółkę, wrzucając papier do wiadra od śmieci. Nalała gorącej wody do butelki stojącej w kartonie i ułożyła wokół niej kotki. Najedzone zasnęły od razu.


Zadzwonił telefon stacjonarny, co rzadko się wydarzało.

Telefonowała pani Gorlewicz mama Jagi.

00835.jpg

- Nie ma Babci – odpowiedziała na jej pytanie. – Niestety, nie wiem, kiedy wróci.

- Jaka szkoda, bo może by mi poradziła – mówiła szybko pani Gorlewicz.

- W czym?

- Czy Babcia ma numery telefonów kolegów twojego taty?

- O których pani chodzi?

- O tych, którzy się znają na komputerach. Pomyślałam sobie, że przecież twoja Babcia mogłaby mieć jakieś kłopoty z komputerem po jego wyjeździe.

- To może się zdarzyć, oczywiście.


- Może tata jej zostawił jakieś numery swoich znajomych, którzy mogliby przyjść i jej ewentualnie pomóc.

- A dokładnie jaki ma pani problem?

- Mój syn włączył pewne strony – pani Gorlewicz się zawahała. – Interesujące dla chłopców.

- Mhm – potwierdziła Emilka. Nie wiedziała, o czym jest mowa, ale nie chciała tego ujawnić.

- Boję się, że mój mąż je zobaczy. Nie może się zdenerwować – zamilkła i po chwili dodała. – Jest chory.

- Kiedy Babcia wróci, powtórzę, o co pani pytała.

- Nie znasz żadnego numeru? – pani Gorlewicz, upewniała się w zdenerwowaniu. – To mu zaszkodzi – dodała, odkładając słuchawkę telefonu.

Emilka zawiązała worek od śmieci i wyszła je wyrzucić. Kiedy się zbliżała do pojemników stojących przy ulicy wzdłuż betonowego szarego parkanu, zobaczyła dziwaczną postać, która się zbliżała w jej stronę.

Człowiek pchał przed sobą dziecięcy wózek, na którym stały kartony. Leżały tam również stosy starych gazet powiązane sznurkami. Na poręczy wózka wisiały foliowe torby ze sklepów, z nadrukami reklamowymi.

Mężczyzna okrył głowę czapką z dużym daszkiem zasłaniającym twarz. Czarny płaszcz ze skóry nieomal ciągnął się za nim po ziemi. Niósł w ręku długi żelazny pręt zakończony hakiem. Emilka bardzo się przestraszyła tego haka i odsunęła się na bok, ukrywając za pojemnikiem na odzież. Wyglądając zza metalowego pudła, przyglądała się, czy już przeszedł. Kiedy ją mijał, przyjrzała się jego twarzy.

I jej wygląd bardzo dziewczynkę zaskoczył. Twarz była pokryta zmarszczkami i bardzo opalona, gdyż człowiek przebywał dużo na słońcu. Unosił ją jednak do góry, a czapka spadła mu aż na dość wydatny nos. Szedł z zadartą brodą, jakby zadowolony, i spoglądał spod daszka czapki.

Emilka odkryła w tej twarzy coś znajomego. Nie umiała jednak określić, co to może być. Przemykały jej przez myśl jakieś skojarzenia, były jednak bardzo mgliste. Zbyt przejęta widokiem człowieka, nie mogła sobie przypomnieć, skąd zna tę twarz. Dziwny człowiek mijając ją zaczął mamrotać jakieś słowo.

- Pusz-ka, pusz-ka – powtarzał dość głośno.

Podszedł do żelaznego pojemnika na śmieci i zagiętym hakiem, który trzymał w ręku, uderzał w worki śmieci, Czynił przy tym hałas, gdyż wciąż trafiał w żelazny pojemnik.

Być może robił to umyślnie, aby nikt do niego nie podchodził. Pokazywał, jaki jego groźny, dziwaczny i nieobliczalny. Emilka wyszła zza pojemnika na odzież i chciała szybko wrzucić worek do kontenera i uciec, ale dziwny człowiek zastawił jej dojście. Nie mogła go również wyminąć, gdyż z jednej strony zagradzał jej drogę betonowy parkan, a z drugiej ciągnęła się jezdnia, po której pędził sznur samochodów.

- Przepraszam, czy mógłby mnie pan przepuścić? – poprosiła. Dziwak w ogóle nie uczynił żadnego gestu, świadczącego, że prośba dziewczynki dotarła do jego uszu. Przyglądała się dziwnemu człowiekowi, lecz on nie zwracał na nią uwagi.

Nagle jego hak uderzył w coś miękkiego. Mężczyzna podniósł zdobycz i zdjął z haka jak złowioną rybę. Była to puszka po piwie, która została wrzucona do kartonu stojącego na dziecięcym wózeczku.

- Pusz-szka – wymówił z trudem człowiek. Nagle po jego dziwnej wymowie Emilka się zorientowała, że jest on głuchy. - Czy może mnie pan przepuścić! – zawołała.

Mówiła umyślnie tak głośno, aby sprawdzić, czy zostanie usłyszana. Nie uczynił jednak żadnego gestu, świadczącego, że ją usłyszał. Pracował ciągle, uderzając w żelazną obudowę śmietnika i starał się wyłowić kolejną puszkę. W ogóle nie słyszał hałasu, który czynił. Emilka rzuciła worek ze śmieciami na ziemię obok pojemnika, pewna, że przy okazji wrzuci go, gdzie należy. Odbiegła szybko.

Zauważyła jednak właśnie Jagę, wychodzącą z ich ulicy. Podeszła do niej szybko, lecz koleżanka szła dalej, obojętnie. Patrzyła na swoje tenisówki czarne w białe kropki, a ręce wbiła w kieszenie spranych dżinsów. Gęste i długie włosy zasłaniały jej twarz. Pochylała głowę, nie nawiązując rozmowy.

- Dokąd idziesz, Jagusiu?

- Coś dla taty – rzekła krótko.

Oznaczało to, że idzie do sklepu, aby kupić coś dla taty.

00841.jpg

- Jak się czuje? – zapytała Emilka.

- Coraz gorzej.

Jaga odpowiadała krótko. Rozmowa na temat choroby ojca była dla niej tak przykra, że chciała ją jak najszybciej skończyć. Emilka to wyczuła i zmieniła temat.

- Co robisz wieczorem?

- To samo co wczoraj.

- To znaczy? – nie ustępowała Emilka.

- Lekcje, testy próbne do końcowego.

- Ściągnęłaś testy z Internetu? – zapytała Emilka. – Z odpowiedziami?

- Tata siedzi przy kompie cały czas, szuka leków na swoją chorobę. Wcześnie się jednak kładzie spać, bo się szybko męczy. Wieczorem dorwałam się na chwilę do kompa. Surfujemy na zmianę z bratem. Najpierw ja odrabiam lekcje, a kiedy pójdę spać, ma kompa dla siebie.

- Nie wychodziłaś na podwórko?

- Wcale.

- Coś ciekawego w sieci?

- Umawiam się z takim jednym.

- Poznałaś go w necie?

- Tak.

- Ile ma lat? – zapytała Emilka.

- Dziewiętnaście.

- Bardzo dużo – zdziwiła się Emilka.

- Powiedziałam mu, że mam siedemnaście – Jaga uśmiechnęła się blado.

- Ciekawe, ile ma naprawdę?

- Może tyle co ja? Ale chyba więcej.

- Dlaczego tak myślisz?

- Zna się na wielu rzeczach – powiedziała Jaga.

- A na czym?

- Na różnych przepisach. Zaproponował, że znajdzie mi pracę na lato.

- Przecież masz dopiero dwanaście lat! – wykrzyknęła Emilka.

- Ale latem będę miała skończone trzynaście – upierała się Jaga.

- To i tak za mało, aby pracować.

- Powiedział, że można zatrudnić młodocianego od trzynastego roku życia. W ograniczonym jednak wymiarze godzin. Przestrzegał mnie bardzo przed oszustami. Mówił, żeby nie dać się wrobić w pracę na próbę na tydzień. Po siedmiu dniach, facet mówi: „nie przeszłaś próby, nie nadajesz się”. I nie płaci. Zatrudnia kolejnego naiwniaka. I zapewnia sobie w ten sposób darmową siłę roboczą na cały sezon.

- Nie miałam o tym pojęcia – dziwiła się Emilka.

- Mówiłam ci, że zna się na przepisach.

- Gdzie będziesz pracować?

- Powiedziałam mu, że nie chcę zbierać truskawek ani nic takiego.

- No i co?

- „Moja dziewczyna będzie miała godną pracę”, tak powiedział.

- Jesteś jego dziewczyną! – Emilka powiedziała to z podziwem.

Jaga tylko podniosła dumnie głowę.

- Załatwi mi pracę na plaży. Sprzedawanie pocztówek, pamiątek, gadżetów – puszyła się Jaga.

- Na plaży jest gorąco – zauważyła Emilka.

- Będę w kostiumie kąpielowym – powiedziała Jaga z dumą. –Prosił mnie, aby mu przysłała swoje zdjęcie w kostiumie, koniecznie dwuczęściowym.

Musi pokazać szefowi. Wiesz, na prestiżowej plaży, trzeba mieć prezencję – Jaga używała słów, które usłyszała od chłopaka z sieci.

- Poślesz mu?

- Powiedziałam, że nie wiem, czy będę mogła pracować – rzekła Jaga ze smutkiem. – Bo tata jest chory.

- Też ma chorego tatę.

- A na co cierpi tata twojego chłopaka?

- Na SM.

- Co to za skrót? – zapytała Emilka.

- Nie wiem, co to za choroba.

- Zapytaj chłopaka.

- Po co mam się o wszystko pytać! – Jaga nie chciała chłopakowi ujawniać swego młodego wieku. - Mogę przecież znaleźć w necie. Dziś mój brat ma dostęp do kompa. Musi ściągać z sieci rozprawkę.

Właśnie mijały sklep i Jaga tam szła.


- No to na – ra, jak mówi Lo – lo – rzekła, naśladując go i znikła za drzwiami sklepu.

Ten głos jak trzaskanie, to rozdzielanie sylab! Tak przecież mówił Lolo. Biegał wciąż i gadał. Zewsząd było słychać jego wrzask, ale dopiero teraz Emilka sobie to uprzytomniła. Drzwi sklepu otworzyły się ponownie. Ukazała się w nich Lolina. Zachowywała się jak wielka gwiazda estrady. Zatrzymała się na chwilę na progu i potoczyła wzrokiem przed sobą, jakby witała tłumnie zgromadzoną publiczność. Uczyniła kilka kroków do przodu, stawiając nogi jak modelka. Jej stopy były obute w białe adidasy i białe skarpetki do połowy łydki. Buty zostały wczoraj zakupione i Lolina dbała, aby nie przykleił się do nich żaden pyłek. Stąpała szczególnie delikatnie, wybierając niezakurzone miejsca na chodniku. Na pewno za nic nie stąpnęłaby wieczorem na mokrą trawę podwórka.

Białe buciki i skarpetki wspaniale wyglądały na jej długich, opalonych nogach. Lolina spędzała na słońcu upalne dni długiego weekendu. Postępowała dalej, pozwalając się podziwiać. Miała czarne szorty i białą bluzkę, osuwającą się ramion tak, by pokazać czarne ramiączka podkoszulka. Lolina była wysoką i smukłą blondynką o prostych włosach.

Odziedziczyła urodę po mamie, która szła za nią. Były do siebie bardzo podobne, tak samo nawet miały ścięte włosy, z grzywką zasłaniającą oczy. Obie tak samo zadzierały nosa, ale mama chyba mniej.

Tata Loliny przytrzymywał drzwi sklepu, by jego panie mogły swobodnie przejść. Był tak wysoki, że musiał się schylać, by nie uderzyć głową w futrynę. Kiedy skierowali się w stronę czarnego samochodu, na progu stanął Lolo. Wyglądał jak karzełek w porównaniu z wysokim ojcem. Szedł dziarsko, nasunąwszy daszek czerwonej czapeczki na swój wydatny nos. Starał się go ukryć, ale wielki nochal sterczał spoza czapki. Wystawały spod czapki kędzierzawe włosy chłopaka, które były naturalnie czarne, Lolo jednak je farbował na blond, aby być podobnym do swej pięknej siostry Loliny. Ale nie był. Lolo ciągle coś mówił do siebie skrzekliwym głosem. Idąc, dotykał wszystkiego, co mijał. Potrącał rzeczy i ludzi. Wszyscy go omijali, traktując mimo to przyjaźnie jak krasnoludka.

Tata Loliny i Lola wkładał zakupy do bagażnika. Lolina uniosła ramię i pomachała do Emilka tak, jak się pozdrawia wiwatujące tłumy. Opodal na drzewie siedziała sroka. Biało – czarna, z białymi brzegami czarnych skrzydeł i takim samym ogonem roztaczała swoje wdzięki. Poruszała ogonem i przysiadała, by pokazać swoją urodę. I tego jej było mało. Zerwała się i poszybowała tuż ponad głową Loliny i jej mamy, a one spojrzały do góry i zdziwione obserwowały rundę sroki wokół parkingu przed supermarketem. Ptak poleciał dalej i zniknął w dziwnym sadzie, pochłonięty przez jego zieleń.

Kiedy Emilka patrzyła za odlatującą sroką, wszyscy wsiedli do samochodu i odjechali. Dziewczynka była pewna, że poprzedniego wieczoru słyszała przez sen dobiegający z podwórka głos Lola. „Wstrętny karzeł”, pomyślała. Wcale już nie jest dzieckiem, tylko że nie wyrósł. Dziwne, przecież jego ojciec jest wysoki i matka również. Lolo jest zawsze tam, gdzie jego piękna siostra Lolina.

W ogóle nie jest podobny do Loliny. „Dziwne”, mówiła do siebie Emilka. „Są tak bardzo różni. Tylko on ma wydatne rysy i ciemne włosy. Wygląda, jakby w ogóle nie należał do tej rodziny. To jakaś skaza genetyczna. Trzeba to sprawdzić.” Uznała, że musi koniecznie pójść do osiedlowej biblioteki i poszukać książek o genetyce. Był jeszcze jeden powód, dla którego ciągnęło ją do biblioteki. I to wcale nie związany z czytaniem. Ale nie chciała się do tego przyznać nikomu, a sobie szczególnie.

ROZDZIAŁ V PAN JANUSZ


Szła do osiedlowej biblioteki. Mówiła sobie, że musi koniecznie dzisiaj przejrzeć kilka książek. Po pierwsze, o kotach oczywiście. Dziewczynka jakby zapomniała, że przecież już ściągnęła z Internetu sporo wiadomości na temat pielęgnacji kotów. Przejrzała również książki z domowej biblioteki i nawet ważne informacje pozakładała skrawkami papieru. Nie chciała o tym pamiętać. Drugi temat, który wymagał zgłębienia, i to właśnie tego dnia, to były mutacje genetyczne. Musi zrozumieć, dlaczego Lolo wcale nie rośnie. Koniecznie chciała również odgadnąć, co spowodowało, że rodzeństwo w ogóle nie jest do siebie podobne. Szła więc do biblioteki, mając ważne i pilne powody do odwiedzin. Tak sobie tłumaczyła, prawda jednak była zupełnie inna. Do tego jednakże Emilka nie chciała się przed sobą przyznać.

W wypożyczalni był bibliotekarz, czarodziejski i niezwykły pan Janusz, o czarnych włosach, wciąż spadających na czoło, które odrzucał do góry szybkim ruchem głowy. Bardzo chciała go dzisiaj zobaczyć. Czuła się bardzo wzburzona z powodu podejrzeń wobec Babci. Jej serce odczuwało tęsknotę za rodzicami, chciała więc zobaczyć pana Janusza.

Przed biblioteką stała grupa starszych kobiet, rozmawiając z ożywieniem. Na ich twarzach malował się wyraz oburzenia. Niektóre z nich okazywały wyraźne zmartwienie.

- Ależ to niemożliwe! – krzyknęła jedna z nich. - Wszystko mogą z nami zrobić – wyraziła przekonanie inna pani. - Cała dzielnica zostanie pozbawiona kultury! – rzekła głośno gruba pani. - Niech pan Janusz się wytłumaczy! – zadecydowała obok niej stojąca. – reprezentuje przecież bibliotekę jako jej pracownik. - Tak! – wrzasnęła gruba i najbardziej krewka pani. – Postawimy go do raportu, damy mu popalić. Pani ta była żoną emerytowanego oficera, stąd w jej słownictwie znalazły się groźby żołnierskie. Starsze panie pochyliły się ku sobie i szeptały jakieś tajemnice. Ustalały, jak ostre sposoby zastosować wobec pana Janusza.

Wreszcie odchyliły się od siebie i rzuciły ostre spojrzenia na boki. Najwidoczniej uradziły metodę i zdecydowały walczyć z nim i go pokonać. Dziewczynka jednak nie wiedziała, o co stoczą tę straszną bitwę. Ruszyły do ataku. Biedny pan Janusz! Będzie musiał się tłumaczyć rozsierdzonym paniom.

Obeszła grupę szerokim łukiem, nie chcąc podsłuchiwać ani też narazić się może na ich gniew, bo były bardzo rozzłoszczone z tajemniczego powodu, którego dziewczynka ani nie odgadła, ani też nie próbowała się domyślać.

Otworzyła drzwi i znalazła się w obszernym pomieszczeniu. Stały tu wszędzie regały wypełnione książkami w plastykowych oprawach. Przed każdym regałem stał albo niewielki stołeczek albo trzy odsuwane schodki. Postawił je pan Janusz. Powiedział, że zrobił to dla wygody dzieci, aby mogły zdjąć sobie książkę z górnej półki. Zawsze jednak i on wchodził na stołeczek, by zdjąć z góry książkę. Mówił wtedy do dziecka, stojącego pod regałem – O, to się tak robi!

Pan Janusz udawał, że pokazuje dzieciom, jak się sięga książkę z górnej półki, korzystając ze stołeczka lub ze schodków. Udawał, że on sam wcale nie musi wchodzić na stołeczek, aby sięgnąć książkę. Była to nieprawda. Pan Janusz miał trudności ze zdjęciem książki już z czwartej od dołu półki. Półka piąta wymagała wejścia na dugi schodek. By zdjąć książkę z półki szóstej, wspinał się na trzeci schodek. Potem zbiegał szybko, stawiając swe nóżki na każdym stopniu i wołał „Hop! Tak się to robi”, gdy zeskakiwał z najniższego schodka.

Pan Janusz był mistrzem kamuflażu. Coś ukrywał ważnego i nie chciał się do tego przyznać. Co takiego ukrywał? Co było wielką tajemnicą pana Janusza?

Emilka miała odpowiedź na to pytanie przez oczami. Jednakże tak bardzo pan Janusz się jej podobał, że nie uznawała za wadę skłonności pana Janusza do udawania. Czy we wszystkim udawał, ukrywał i kamuflował? Czy pan Janusz był krętaczem i wolał uniknąć kłopotów, kłamiąc i mamiąc innych niż stawić czoła? Nie wykazywał się odwagą.

Emilka jednak o tym nie myślała, gdyż bardzo się jej podobał. Wolała swoje o nim wyobrażenia niż prawdę. Słodkie oszukiwanie siebie i spoglądanie na jego czarne włosy spadające na czoło, które odrzucał szybkim ruchem głowy.

Podeszła do regału i wziąwszy książkę, udawała, że ją przegląda, spoglądała jednak w stronę stolika przy oknie, nie mając śmiałości podejść ani nawet przyglądać się bezpośrednio.

Pan Janusz z pochyloną głową wpisywał numery książek do kart bibliotecznych. Kiedy skończył pisać, podniósł wzrok na stojącą przed nim dziewczynę, wręczając jej kartę.

Emilka szybko pochyliła głowę. „Jak on na nią patrzy!”, pomyślała z zazdrością. Odwróciła się plecami do stolika, gdzie siedział pan Janusz. Co zrobić, żeby pan Janusz przestał patrzeć na tamtą dziewczynkę? Zamknęła książkę i odstawiła ją na półkę. Głośno szurając przysunęła do siebie schodki. Weszła na pierwszy stopień i wyciągnęła rękę. Potem weszła na dugi stopień i udawała, że znowu nie może dosięgnąć. Weszła na trzeci stopień i wspięła się na palce.

Nagle usłyszała za plecami jego kroki. Odwróciła się i patrzyła na niego z góry. Pan Janusz pokręcił z naganą głową i podał jej rękę, by pomóc jej zejść.

Emilka ociągała się z uchwyceniem ręki pana Janusza. Bała się jej dotknąć. Byłoby to dla niej zbyt silnym przeżyciem. Patrzyła przez chwilę na jego małą dłoń o szczupłych palcach. Opuścił rękę i poruszył brwią, wyrażając dezaprobatę. Nie powiedział ani słowa.

Szyja pana Janusza była owinięta grubym szalikiem. - Jest pan przeziębiony? – zapytała Emilka. Pan Janusz wskazał palcem na swoją krtań. - Gardło? Pan Janusz kiwnął z rozmachem głową, a jego piękne czarne włosy opadły mu na czoło. Odgarnął je gestem, który tak lubiła. - Infekcja? Znowu kiwnął gwałtownie głową, włosy jednak nie spadły na czoło. Emilka popróbowała więc ponownie. - Czy bardzo boli? Gwałtowne kiwnięcie głową, czarne włosy zsypują się na czoło i znowu ten gest, za którym szalała. Pan Janusz wykonał szeroki gest ramieniem, oznaczający „Przeglądaj książki, nie będę ci przeszkadzał”. - Potrzebuję czegoś o genetyce – rzekła szybko. Przeciągała rozmowę, by nie odchodził. Spojrzał na nią pytająco, jakby prosił o uściślenie tematu. - Chciałabym się dowiedzieć, dlaczego niektórzy chłopcy nie rosną?

Pan Janusz rzucił gwałtownie głową i na czoło spadły mu włosy, odgarnął je dziko, potem drugi raz, lecz wciąż stał przed Emilką. Patrzyła na niego z góry z wysokości trzech schodków.

Dziewczynka nagle zrozumiała, dlaczego przed każdym regałem stoją stołeczki albo schodki. Pan Janusz się na nie wspinał, udając, że pomaga małym dzieciom. Wcale nie chciał im pomagać. Wesoło wołał „Hop! Tak się to robi”, zeskakując ze schodka. Nie było mu jednak wesoło. Udawał tylko, że się śmieje. Bolało go to, że musi się wspinać na schodki, by sięgnąć książkę z wyższej półki.

Dziewczynka zrozumiała swój nietakt. Pan Janusz był bardzo niski. Pomyślał z pewnością, że chciała mu po prostu dokuczyć. - Chodzi mi o jednego chłopaka - zaczęła Emilka.

Na szczęście nie dokończyła zdania. Brzmiało ono bowiem „wcale nie mam pana na myśli”. Z pewnością ta uwaga przekreśliłaby wszelkie jej szanse na zdobycie sympatii pana Janusza, na czym tak bardzo jej zależało. Po tym, co powiedziała, i tak już nie mogła liczyć na to, że ją polubi.

- Poza tym –usiłowała nadal uzasadniać swoje zainteresowanie – wcale nie jest podobny do swojej siostry. Ani też do swoich rodziców, co jest bardzo dziwne, prawda? Pan Janusz kiwnął z rozmachem głową.

- Wczoraj się wydarzyło coś okropnego, wie pan, one by umarły na tym okropnym słońcu, więc uratowałam im życie. Pan Janusz spoglądał na nią dzikim wzrokiem. Jego czarne oczy patrzyły tylko na nią i pojawiało się w nich coraz większe zainteresowanie. - Wiem, że to jest bardzo dziwne, ale jestem pewna, że słyszałam jego głos. Muszę się dowiedzieć, dlaczego to zrobił. Taki straszny czyn, czy może ma coś w genach. Gen przestępcy, jest coś takiego, czytałam w Internecie.

Pan Janusz odsunął się i wpił w nią wzrok z dystansu. Potem potrząsając głową, jakby była makówką, z której chciał wytrząsnąć ziarnka, odszedł do swego stolika przy oknie, by obsłużyć kolejnego czytelnika. Pan Janusz był bowiem odpowiedzialnym bibliotekarzem, ale nikt nie lubi być nabierany na jakieś dziwaczne historyjki, które mają służyć dla zatarcia nietaktu.

Emilka opadła na krzesło przy stoliku stojącym tuż obok. Siedziała do pana Janusza plecami, nie chcąc, by odgadł z wyrazu jej twarzy, jak niezręcznie się czuje.

Na stoliku stał komputer, z którego Emilka wielokrotnie korzystała. Dzisiaj jednak komputer był zakryty czarnym pokrowcem. W dodatku tuż przed nim leżały porządnie zwinięte przewody.

- Popsuł się? – zapytała Emilka, wstając. Pan Janusz potrząsnął przecząco głową. - Zabierają go – rzekła ze złością starsza kobieta z laską, która siedziała przed stolikiem pana Janusza. Wypisywał jej kartę biblioteczną. Nagle przekreślił kartę z jednej strony, a potem z drugiej i odłożył na bok do pudełka. Leżało tam już wiele kart bibliotecznych tak samo przekreślonych. - Wszystko zabiorą! – dodała ze złością starsza kobieta. – Nic nie będzie! Pan Janusz nie mógł nic powiedzieć z powodu silnego bólu gardła.

Emilka wyszła z biblioteki zaintrygowana wydarzeniami. Nie rozumiała, co się dzieje. Nie odgadła, dlaczego starsze panie, które nadal stały przed schodkami wiodącymi do biblioteki, dyskutowały z takim gniewem. Nie domyśliła się, dlaczego pan Janusz tak nagle przeziębił sobie gardło mimo ciepłej pogody, cierpiąc tak bardzo, że nie może wypowiedzieć ani jednego słowa ani też odpowiedzieć na ważne pytanie, czy to jej, czy zagniewanych pań, które miały pretensje z tajemniczego powodu.

Do ulicy przylegał płot strasznego sadu, tyle że od przeciwnej do jej domu strony. Tutaj płot był zrobiony z metalowej siatki, która zardzewiała. Przez jej oczka przeplatały się wijące się rośliny. Usiłowały się wydostać z sadu. Przed płotem jednakże rosły rzędy wysokich parzących pokrzyw i kłujących ostów.

Przechodziła obok, starając się nie patrzeć na dziko splątane drzewa. Nikt nie dbał o ten sad i nie wyrąbał starych drzew, które, choć martwe, nadal stały wczepione gałęziami w sąsiednie.

Zobaczyła, że ze sklepu mięsnego wyszedł Piotrek. Niósł w każdej ręce dużą kość, trochę tylko zawiniętą papierem. Po obu stronach sterczały stawy, okrągłe i lśniące niebieskawo.

Kiedy zobaczył Emilkę powiedział – Kupiłem za pieniądze od twojej Babci. Każda kość po pięćdziesiąt groszy. Pięć złotych wystarczy na pięć dni.

Dziewczynka była nieco przestraszona nagłym pojawieniem się Piotrka i jego zagadywaniem. Kości wyglądały przerażająco. Główki stawowe były duże. Wyobraziła sobie, jak Piotrek się wgryza te kości i jak je pożera. Musiało to być okropne. Siedzi pewnie z swoim ciemnym pokoju i wyciąga z garnka parujące, obgotowane gnaty i w samotności żuje na miazgę. A może pożera je na surowo?

Nękana tymi okropnymi obrazami, nie wiedziała, co odpowiedzieć. A wtedy Piotrek uśmiechnął się szeroko. Z przodu nie miał prawie wcale zębów. Sterczały mu z ust tylko dwa długie i cienkie ząbki. Na pewno nie można było nimi przegryźć kości, co najwyżej naleśniki.

Nic więc nie odpowiedziała, tylko wyminęła go szybko i poszła ku głównej ulicy. Piotrek ruszył w stronę przeciwną. Po chwili Emilka się obejrzała, gdyż wciąż bała się okropnego Piotrka niosącego wielkie kości. A może zaczął je pożerać od razu na ulicy?

Piotrka jednak nigdzie nie było. A to naprawdę bardzo przestraszyło dziewczynkę. Widziała, jak poruszają się gałęzie w strasznym sadzie i to było przerażające.

Ruszyła szybko, już się nie oglądając. Pomyślała o swoich kotkach. Czy się obudziły i czy wyciągają główki, czekając na mleczko? Może się wdrapują na karton? Na pewno wchodzą sobie nawzajem po grzbietach i popiskują. Uśmiechała się teraz do swoich myśli. Przyspieszyła kroku, aby jak najszybciej znaleźć się przy swoich kochanych zwierzątkach.

Były takie bezradne i miały tylko ją na świecie. Poczuła bardzo mocno, że musi się nimi opiekować. Nagle usłyszała dobiegające zza płotu okropne dźwięki. To psy! Skomlały i skowyczały. Słychać było również, jak skaczą do góry, jakby chciały czegoś dosięgnąć i opadały głośno na cztery łapy. Potem odezwały się jeszcze okropniejsze dźwięki, których w ogóle nie umiała zrozumieć. Wydawało się, że coś pożerają i rozgryzają ostrymi zębiskami.

Mimo że jej kotki siedziały bezpiecznie w kartonie, martwiła się o nie. Wyobraziła sobie, że zębiska psów szarpią miękkie futerko bezbronnych kotków. Tak właśnie by się stało, gdyby ich nie uratowała. Biegła szybko, aby je przytulić i przekonać się, że są bezpieczne, choć przecież niż im nie groziło.


ROZDZIAŁ VI CHŁOPCY BIJĄ SŁABSZEGO


Emilka, wciąż myśląc o panu Januszu i swojej do niego nieuprzejmości, nie zauważyła, że minęła bramę prowadzącą do hali sportowej. Wybiegło z niej kilku chłopców i omal ją nie potrącili, wcale nie zauważając. W ostatniej chwili zwolniła kroku.

Szli bardzo szybko bezładną grupą, wciąż się potrącając łokciami. Rozmawiali głośno, choć właściwie były to tylko wykrzyknienia i zaczepki. Po każdej takiej słownej zaczepce potrącali się i przepychali. Było im bardzo wesoło.

Emilka się domyśliła, że popołudnie spędzili w hali sportowej. Nigdy w niej nie była, gdyż chodzili tam tylko chłopcy, i to starsi. Nie wiedziała nawet, jakie dyscypliny sportowe uprawiali ci chłopcy.

Właśnie zauważyła, że najwyższy z nich podskoczył najwyżej jak potrafił i z góry uderzył jednego z chłopców w czubek głowy. Najwidoczniej trenował koszykówkę i wracał po rozegranym meczu.

Trafiwszy kolegę w głowę, wybuchnął głośnym śmiechem, a wszyscy koledzy z grupy śmiali się tak samo. Po ulicy potoczyła się kanonada ich śmiechu.

Emilka jednak nie była pewna, czy jest im naprawdę wesoło.

- Ha, ha, ha! – śmiała się cała grupa, jakby trzaskało.

Wysoki chłopak już przestał się śmiać, oni jednakże byli lepsi od niego w śmiechu. Ten śmiech wcale nie był wyrazem ich radości. Był to śmiech złości i strachu, śmiech lizusowski, jakim się śmieją dworzanie stojący za tronem okrutnego króla. Śmiali się jeszcze głośniej niż najwyższy chłopak, śmiali się o wiele lepiej niż on.

A ten śmiech oznaczał: „Jesteśmy z tobą, jesteśmy twoimi kumplami. Zrobimy to, co ty zrobisz, wykonamy twoje rozkazy, choćby były złe i okrutne.” Być może chłopcy nigdy by nie wypowiedzieli takich słów, nie znali ich jeszcze, ale wracali przecież z treningu. Emilka szła za nimi w pewnej odległości.

Akurat zmierzali w tę samą stronę, nic dziwnego znajdowali się na głównej ulicy. Wszystkie ulice w tej dzielnicy odchodziły od głównej na boki. Emilka mieszkała na jednej z bocznych ulic, a każdy z chłopców na podobnych ulicach. Główna ulica pełniła rolę szerokiego korytarza w szkole i każdy musiał nią przejść.

Zauważyła, że jeden z chłopców obrywał częściej łokciem niż inni. Szła powoli i patrzyła, co robią. Ich bezładne na początku szturchanie i zaczepianie miało pewien cel i kierunek. Cała grupa wciąż potrącała jednego chłopca. Rozmawiali ze sobą, śmiejąc się, namawiali się i potem wszyscy kolejno uderzali go ręką z góry w głowę.

Chłopiec kurczył się, wciskał głowę w ramiona i szedł pochylony. Wcale nie próbował uciec ani przyspieszyć kroku. Ani razu nie usiłował oddać ciosu żadnemu z napastników ani nawet się próbował się uchylić przed uderzeniem.

„Dlaczego go krzywdzą?”, zastanawiała się Emilka. „Biją tylko jego! Dlaczego nie ucieka?” Nie mogła tego zrozumieć. Było jej tak przykro patrzeć na bitego chłopca, że przyspieszyła kroku, aby wyminąć grupę. Jeden chłopak był szczególnie napastliwy, ten najwyższy i najbardziej rozrośnięty.

Kiedy ich mijała, do jej uszu dotarły ich wyzwiska, jakie wywrzaskiwali do chłopaka. „Nie nadajesz się! Jesteś za chudy w uszach! Każdy z nas cię pokona!” A po chwili dorzucili jeszcze oskarżenie: „To przez ciebie przegraliśmy, niezdaro!”

Dopiero teraz zauważyła, że bity chłopiec był najniższy z nich wszystkich. Co więcej, odznaczał się wyjątkowo szczupłą budową. Brakowało mu paru kilogramów wagi w stosunku do jego wzrostu.

Przyspieszyła jeszcze kroki, mijając ich z podniesioną głową, oni jednakże byli zbyt zajęci swoimi chłopackimi sprawami, by na nią spojrzeć.

Dopiero teraz zobaczyła, kim był bity chłopak! To brat Jagi. Kiedy się z nim zrównała, chłopak obrzucił ją spojrzeniem pełnym nienawiści. Nie mogła zrozumieć, dlaczego patrzył na nią z takim okropnym uczuciem. Gdyby jego wzrok zabijał, już leżałaby trupem u jego nóg.

Przecież tak bardzo mu współczuła! Bolało ją to, że jest wciąż bity i widziała każdy cios, jaki spadał na jego głowę i plecy. Nie pomyślała wcale, że on nie ma pojęcia o tym, że było jej przykro patrzeć na to, jak nim poniewierają.

Nie zdawała sobie sprawy z tego, że chłopiec odczuwał ogromny wstyd z tego powodu, że dziewczynka była świadkiem jego klęski. Wolałby znieść jeszcze więcej ciosów, byle tylko nikt nie widział jego poniżenia. Mógłby leżeć posiniaczony i zbity, byleby tylko jakaś dziewczyna nie patrzyła na jego rany.

„Nie potrzebuję twojego współczucia, głupia dziewczynko – mówiły oczy chłopca. – Jedyne, co chcę w nich widzieć to podziw dla mojej siły i zachwyt dla mojego zachowania.” Emilka wcale jednak się nie domyślała, że brat Agnieszki tego pragnie. On również tego wcale nie wiedział, ale tak właśnie było. „Dlaczego na mnie patrzysz z taką niechęcią?”, pytał wzrok dziewczynki. Chłopiec jednakże rzucił na nią ostatnie spojrzenie wyrażające wściekłość i opuścił oczy. Obejrzała się zdziwiona i jej wzrok spotkał się z zadowolonym i kpiącym wyrazem oczu najwyższego chłopaka. Jakże się cieszył! Puszył się niby głupi indor na podwórku. „Gul, gul gul! Jestem największym indorem na całym podwórku! – mówiły jego oczy. – Gul, gul gul! Nikt mnie nie pokona, bo nie ma tu innego indora, grzebią się tylko w piachu same chude i tchórzliwe kurczaki!”

Znała go! To był Artek! Przystojny chłopak, mieszkający po drugiej stronie jej ulicy. Miał piękne czarne włosy. „Prawie takie same jak pan Janusz”, pomyślała Emilka.

Jednak Artek ściął sobie włosy na krótko, zostawiając na karku jeden długi kosmyk. Przez jego głowę biegła czerwona smuga ufarbowanych włosów, wyglądała jak płomień, który wypalał jego mózg.

Emilka szła teraz naprawdę szybko. Czuła się naprawdę okropnie! Zdarzyło się tak wiele przykrych rzeczy. Uraziła pana Janusza, który był w dodatku bardzo chory. Naraziła się na nienawiść brata Agnieszki i to wtedy, gdy tak bardzo mu współczuła! Odczuwała ogromną niechęć to Artka. Zachowywał się odrażająco. To prawda, potrafił skakać bardzo wysoko, na pewno świetnie grał w koszykówkę, ale zachowywał się nikczemnie. Artek miał takie piękne włosy, prawie jak pan Janusz, i na pewno by spodobał się Emilce, ale po pierwsze nie był panem Januszem, więc nie mógł się jej spodobać, a po drugie bił słabszego.

Dopiero teraz pomyślała, że ojciec Jagi jest od dawna chory i wcale nie wychodzi na ulicę, gdyż od dawna go nie widziała. Może jest im trudno, gdyż ojciec nie pracuje i nie przynosi do domu pieniędzy. Pracuje tylko ich mama i musi utrzymywać całą rodzinę z jednej pensji. Na pewno nie mają takiego dobrego jedzenia jak Artek i z tego powodu brat Jagi nie może skakać tak wysoko i grać w koszykówkę.

Wołali przecież, że każdy go pokona. Co więcej, przegrali przez niego mecz. To z tego powodu byli tak na niego rozzłoszczeni i wyładowywali swój gniew, bijąc go. Emilka wcale nie rozumiała, jak to się dzieje pomiędzy chłopakami i dlaczego tak właśnie się zachowują. Nigdy by się nie domyśliła, że chłopiec przyjmuje ciosy jako zasłużoną karę i wcale nie odczuwa żalu ani też przykrości z tego powodu, że go biją. Jest zły, gdyż przegrali mecz i są gorsi od przeciwników. A stało się to przez niego. Zasłużył na karę i pouczenia, jakimi są razy i ciosy, które zresztą wcale go nie bolały.

Emilka o tym wszystkim nie wiedziała. Patrzyła na chłopaków jak na bandę okrutników. Nagle zauważyła posuwającą się z trudem z naprzeciwka dziwną postać. Osoba ta opierała mocno ręce na kulach, wsunąwszy dłonie w rzemienne pętelki. Zrobiła krok do przodu prawą nogą i postawiwszy ją, zadrżała z wysiłku. Zmusiła się jednak, by podnieść lewą nogę, co było o wiele trudniejsze. Stopa była uwięziona w bucie o kilkunastocentymetrowej podeszwie. Cholewka buta, zasznurowana, opinała mocno kostkę nogi.

Choć tak unieruchomiona, noga jednak sprawiała ból, jeśli tylko nieco się zachwiała. Teraz więc idąca musiała podnieść tę okrutnie ciężką stopę, uwięzioną w pancernym bucie i przesunąć ją do przodu. Uczyniła to z ogromnym trudem, opierając się mocno na kulach. Dłonie w rzemiennych pętelkach zacisnęły się na uchwytach kuli.

Po tym wielkim wysiłku lewa stopa została wreszcie postawiona na ziemi. Na twarzy idącej pojawił się grymas bólu. Każdy krok przynosił jej cierpienie. Mimo to szła i miała za sobą już długą drogę od domu. Codziennie udawała się na spacer, zmuszając się do wysiłku, by rozruszać mięśnie. Chciała chodzić, poruszać się, żyć. Pragnęła czuć powiew powietrza na twarzy, słyszeć szum ulicy i mijać ludzi. Teraz jednak naprzeciwko niej kotłowała się grupa chłopaków, posuwając się wciąż w jej kierunku. Nie patrzyli na nikogo, nie dostrzegali innych, tylko swoje sprawy.

Emilka, widząc cierpiącą osobę o kulach, przeraziła się mocno. Wyobraziła sobie, że za chwilę chłopcy potrącą tę biedną dziewczynę. Przewrócą ją, ona upadnie na wznak, kule wypadną jej z rąk. Uderzy się mocno głową o płyty chodnika i nie będzie mogła się podnieść. Jakże mocno będzie ją bolała poraniona noga. A może kość trzaśnie i się złamie. Jakże to będzie straszne.

Emilka wręcz czuła ból, jakiego ta dziewczyna mogłaby doznawać. Co robić? Musi ją ratować! Nie mogła znieść myśli, że dziewczyna będzie tak mocno cierpieć.

Ale jak udzielić jej pomocy? Nie może przecież krzyknąć na chłopaków: „Uważajcie!” Wcale jej nie usłyszą. Są zbyt daleko i wciąż się potrącają. O właśnie jeden z nich, popchnięty wybiegł nieomal na jezdnię. Nie widzą biednej dziewczyny.

Emilka rzuciła się biegiem. Musi ją ratować. Minęła chłopaków. Jak się spodziewała, wcale jej nie zauważyli. Dziewczyna o kulach już się zbliżała. Patrzyła w ziemię, tuż przed siebie. Musiała wypatrzyć kamyk, by go ominąć. Nie mogła przeoczyć krzywej płyty chodnikowej, grożącej utratą równowagi. Wypatrywała dziur, w których mógłby ugrzęznąć jej ciężki but.

Emilka ledwo zdążyła. Stanęła pomiędzy dziewczyną o kulach, a chłopakami, którzy właśnie nadbiegali.

Widząc Emilkę, zasłaniającą rozkrzyżowanymi ramionami, idącą dziewczynę, spojrzeli bezmyślnie. I nagle rozpierzchli się na wszystkie strony jak stadko wróbli. Ominęli Emilkę i dziewczynę ze wszystkich stron, opływając je niby wzburzona woda, otaczająca głazy. Odbiegli, niebezpieczeństwo minęło.

- Nic się pani nie stało? – zapytała Emilka.

- Czemu stoisz mi na drodze?

Dziewczyna podniosła głowę i przechyliwszy wybełkotała niewyraźne pytanie. Usta jej wykrzywiły się ponownie, by ułożyć się do wypowiedzenia następnej głoski, która była trudniejsza.

- Odejdź – powiedziała.

- Przepraszam – wymamrotała Emilka, odsuwając się na bok.

Dziewczyna o kulach podjęła swoją trudną wędrówkę. Trzęsła się i męczyła, mimo to nie zrezygnowała z walki o każdy kolejny krok. Emilka szła w stronę domu. Było jej ogromnie przykro, łzy wypełniły jej oczy. Tak bardzo chciała uratować chorą dziewczynę od poturbowania! Okazało się jednak, że ta wcale nie zauważyła, co Emilka chciała dla niej zrobić.

Kiedy Emilka doszła do domu, powstrzymując się od płaczu, zauważyła Artka. Chłopak stał przed swoimi drzwiami. Pochylał głowę, nasłuchując. Stał już długo i pochylał się coraz bardziej. Nasłuchiwał, czy drzwi zostaną otworzone. Nie miał jednak odwagi nacisnąć ponownie guzika domofonu. Nie miał również odwagi podnieść głowy, by spojrzeć w okno swojego domu.

Emilka spojrzała. Za szybą widniała twarz kobiety, stojącej w oknie i gapiącej się na Artka. Usta kobiety były mocno zaciśnięte w postanowieniu. W oczach widniała wielka złość. Nagle głowa się podniosła i oczy spojrzały w dal, a potem ponownie w dół na kornie schylającego się Artka. W spojrzeniu była taka wściekłość, że Emilka się cofnęła przerażona.

Była to twarz matki Artka, kobiety niemłodej, jednak uczesanej jak nastolatka sprzed trzydziestu lat. Włosy zostały związane na czubku w tak zwany koński ogon, niegdyś szałowej fryzury dziewczyn, teraz jednak śmieszącej i niestosownej dla kobiety w tym wieku. Matka Artka nie chciała się pogodzić z odległością, jaka ją oddzielała od młodości, której już od dawna nie mogła dostrzec. Winiła za to swojego syna, Artka. Nie wpuszczała go do domu, gdy miała taki kaprys lub za jakieś przewiny, których nie było, lecz je wymyślała. W jej oczach widniało postanowienie złojenia mu skóry, gdy już raczy wpuścić go do domu.

Chłopak miał na plecach sine pręgi od kija od szczotki, czy jakiegokolwiek innego przedmiotu, który właśnie matka chwyciła. Ukrywał je jednak przed wszystkimi. I dlatego nie pozwolił się nikomu uderzyć. Na dnie jego serca gromadziły się wielkie pokłady krzywdy, tyranizował więc innych, by chociaż w połowie cierpieli jak on.







Rodział VII Smutne wydarzenie


Napisałam scenę, w której pokazuję zależność pomiędzy bólem fizycznym a psychicznym. Dziewczynka musi zrobić coś bardzo przykrego. Idzie, czując silny psychiczny ból.

Musi jednak przedzierać się przez pokrzywy, które ją dotkliwie poparzyły. Odgięta gałąź uderzyła ją w policzek. Krzewy starych róż o bardzo dużych kolcach były również realnym niebezpieczeństwem.

Ból fizyczne spowodował, że cierpienie psychiczne zmalało i odeszło.

Tak to opisałam:

Trzymała się z całej siły i podciągała po stoku na grząskiej ziemi. Gałąź była giętka, toteż dziewczynka używała wszystkich swoich sił, by się nie ześliznąć.

Wreszcie pochwyciła grubszą gałąź i postawiła stopy na suchej ziemi, a wtedy uderzyła ją po twarzy cienka gałąź, którą wypuściła z ręki.

Twarz bardzo ją bolała. Na pewno na policzku pojawiła się czerwona pręga. Nie mogła jednak tego sprawdzić, dotknąwszy policzka, mając obie ręce zajęte.

Zrobiła krok i na nieszczęście wdepnęła w sam środek kępy pokrzyw, które boleśnie parzyły ją w nogi. Nie zatrzymała się ani na chwilę i mimo bólu szła do przodu.

Nie mogła się cofnąć, gdyż tam groziło śmiertelne niebezpieczeństwo. Ledwo wyszła z pokrzyw, gałąź głogu wczepiła się jej we włosy. Wyciągała ją powoli, gdyż bardzo szarpała za włosy.


Koniec fragmentu

W scenie w tym samym rozdziale poznajemy również charakterystykę koleżanek i kolegów Emilki.


Na podeście siedziała Jolka i dyndała swoimi długimi i okropnie chudymi nogami. Obok niej stał Artek i ściągał dla niej gry na komórkę. Jolka wcale na niego nie patrzyła, tylko robiła balony z gumy do żucia.

Co chwilę Artek pochylał się ku niej i pokazywał jej ekran komórki, pytając, czy się jej gra podoba. Jolka kiwała niedbale głową, gapiąc się przed siebie. I robiąc kolejnego, jeszcze większego balona, dyndała swymi chudymi nogami.

Przechodził właśnie brat Jagi i zobaczył, jak Artek płaszczy się i jak Jolka robi balony, nawet na niego nie spojrzawszy. Ujął grudę ziemi i cisnął ją w kierunku pary, zajętej swoimi sprawami.

Gruda rozsypała się w powietrzu i ziemia spadła czarnym wachlarzem, nie dosięgając nikogo, tak jak i gniew brata Jagi, bezsilny i niezauważony.

Koniec fragmentu


Zastanówmy się, jakie znaczenie ma guma balonowa, którą żuje Jolka. Pokazuje jej stosunek do chłopaka, Artka, który wydaje się być bardzo nią zainteresowany: ściąga przecież dla niej gry.

Ale czy tak jest istotnie?

Pojawia się następny aktor tej wymownej sceny: Aki. Dlaczego rzucił grudą ziemi? Czy z zazdrości o dziewczynę, czy może z niechęci do chłopaka, którego chce ośmieszyć w oczach Jolki. Tak by się stało, gdyby gruda ziemi obsypała i ubrudziła chłopca. Aki jest w tej scenie bezsilny. Ale nie zawsze tak będzie.

Jak więc widzimy, skomplikowane są relacje i psychologiczne gry, jakie toczą pomiędzy sobą młodzi bohaterowie tej książki.


A jak będą reagować, widząc jej czerwoną pręgę na jej policzku, powstałą od uderzenia gibką gałęzią? Dziewczynka obawia się, że będą się z niej wyśmiewać.


ROZDZIAŁ VIII

AKI


Emilka schodziła powoli z pagórka, licząc na to, że Aki odejdzie, rzuciwszy bryłą ziemi w Artka płaszczącego się przed Jolką. Szła z pochyloną głową, nie chcąc pokazywać poranionej twarzy. Nie chciała, by zobaczył bąble na nogach i pokaleczone dłonie. Zwalniała kroku i nawet zeszła ze ścieżki, ale Aki stał, gapiąc się na Artka i Jolkę, jak sądziła.

00837.jpg

Obawiała się, że czeka na nią, aby zrobić jej przykrość, wyśmiać ją i wytknąć jej rany. Na pewno będzie się mścił za to, że widziała, jak Artek nim poniewiera i jak potrącają go chłopcy podczas powrotu z sali gimnastycznej.

Nie omieszka z pewnością wykorzystać sytuacji. Będzie z niej drwił. I choć bolał ją policzek i piekła skóra pokryta bąblami, przestała odczuwać tak silny ból, gdyż obawa przed ciosami, jakie jej zada ten chłopak, była większa. Odczuje ból serca i poranionej dumy, już się na to przygotowywała. I tak już cierpiała z tego powodu, że i on szaleje za Jolką. Nie wiedziała, co w niej jest takiego, że najładniejszy chłopak dzielnicy, który się wszystkim dziewczynom tak bardzo podoba, jest całkowicie pochłonięty adorowaniem Jolki.

Była zupełnie zwyczajną dziewczyną, wcale nie wyróżniała się urodą. Daleko jej było do agresywnej urody Loliny. Nie mogła się także równać z chłodną i wytworną Nulą, jedyną, która odpowiadała uprzejmie Arkowi, nie mającemu odwagi jej zaczepić.

Jolkę nic nie obchodziło. Nie odpowiadała grzecznie ani też niezbyt arogancko. Kiedy się z nią rozmawiało, spoglądała ponad głową, stojąc w półobrocie, gotowa odejść i przerwać ci w pół słowa. I często tak właśnie robiła. Jolka wymykała się wszystkim i właściwie mało kto o niej coś wiedział.

W tym momencie Emilka pomyślała, że może i Jolka coś ukrywa. I choć nie widać żadnej pręgi na jej twarzy, może je ma, ale ukryte. I dlatego umyka, odwraca się i odchodzi, nie chcąc powiedzieć zbyt wiele, dać się schwytać. Jolka musiała ukrywać jakąś straszną tajemnicę. Ale teraz musiała ukryć swą własną tajemnicę przed tym okropnym chłopakiem. Nagle coś sobie przypomniała. Tak, to będzie jej broń. Użyje jej jednak w ostateczności.

Aki stanął przed nią. Ponieważ szła z opuszczoną głową, pochwycił ją za brodę i podniósł jej głowę, choć usiłowała się wyszarpnąć. W oczach chłopaka pojawiło się zdumienie. - Kto cię tak uderzył? – zapytał. - Nic takiego – wciąż usiłowała się wyswobodzić. – Puść! - To musi porządnie boleć! – upierał się chłopiec. - Mnie – odrzekła Emilka. – Nie ciebie. - Czy mogę ci jakoś pomóc? – zaproponował chłopiec. Emilka się tego nie spodziewała. Oszołomiona, nie wiedziała, co odpowiedzieć. - Może odprowadzę cię do domu? - Trafię sama. - Wiem, że jesteś zła, bo ktoś ogląda twoje rany. Rozumiem to. Nikt nie chce, żeby inni patrzyli wtedy, kiedy się płacze albo dostaje kopniaka.

Puścił ją, odsunął się, a Emilka znowu pochyliła głowę, pozwalając, by włosy zasłoniły jej twarz. Szli teraz obok siebie.

- Co powiesz w domu? – zapytał. – Będziesz musiała się tłumaczyć? - Nie, moja Babcia jest w porządku. Była na Babcię zła z powodu samochodu, ale przecież nie będzie się zwierzała obcemu chłopakowi. Wprawdzie znała go, i to od dawna, ale nie będzie się mu opowiadać o sobie. Wiedziała, że mówią na niego Aki, gdyż tak się przedstawiał jako dziecko. Miał na imię Krzysiek. Ale nikt się tak do niego nie zwracał. - Byłaś na górkach? – zapytał niespodziewanie. - No to co! - Dziewczyny tam nie chodzą. - I ja nie pójdę nigdy więcej.

Emilka pomyślała, że Aki jest podstępny, zadając takie pytanie. Nie chciała mu powiedzieć, po co tam poszła. Na pewno zacząłby się wyśmiewać. - Pewnie zabłądziłaś. Tam jest naprawdę bardzo niebezpiecznie. Górki opierają się na skarpie, która jest w wielu miejscach uszkodzona. Wypadły z niej kamienie i skarpa się osuwa. Niespodziewanie robią się dziury i wsypuje się w nie ziemia. Mogłoby się wydarzyć, że ziemia osunie się spod nóg, a ty ześliźniesz się prosto w głęboką jamę. Ciesz się, że żyjesz. Ostatnio na szczęście nie padało, bo po grząskiej ziemi zsunęłabyś się w dół bez ratunku.

Emilka była naprawdę przerażona. Wydarzenie, które i tak było niebezpieczne, teraz stało się jeszcze straszniejsze. Po chwili pomyślała jednak, że Aki chce ją przestraszyć. Tylko dlaczego? Może chłopcy tacy są, lubią się bawić cudzym przerażeniem. A może jest tu coś innego do odkrycia?

- A ty się nie boisz tam chodzić? – zapytała nagle. - Znam drogę! - A po co tam chodzisz? – zapytała.

To było drugie olśnienie. Chciała wydobyć z chłopca przyznanie się, czuła bowiem, że zbyt dobrze zna drogę. Po wtóre, zbyt natrętnie stara się ją odstraszyć od chodzenie w tamtą stronę. Ciekawe, czy i on ma jakąś tajemnicę, związaną z tym miejscem? Może chodzi o tego człowieka, który spał na starym tapczanie? Na pewno Aki również go widział.


- Tak sobie – wykręcał się chłopiec.

- Może pójdziesz tam wieczorem? – sprowokowała go.

Roześmiał się, ukrywając niezręczność.

- Wieczorem czatuję na miejsce przy komputerze.

- I wczoraj nie wychodziłeś ani ty, ani Jaga?

- Tata się wcześniej położył – powiedział smutnie. – Z jednej strony byliśmy zadowoleni, ale on traci siły.

- Szukasz pewnie w necie dziewczyny?

Aki bardzo się zaczerwienił.

- Co ci przyszło do głowy? Jeżeli chce się pooglądać ładne dziewczyny, to w tym nic złego.

Dopiero teraz Emilka zrozumiała, o czym mówiła jego mama, pani Gorlewicz. Telefonowała do Babci, pytając, czy nie zna numeru telefonu kolegi taty. Szukała kogoś, kto umie zablokować pewne strony. Teraz rozumie! To są strony z rozebranymi dziewczynami. Aki je oglądał, a to niepokoiło jej ojca. Do tego stopnia zmartwiło go, że się położył wcześniej spać, gdyż się gorzej poczuł.

Z jednej więc strony, był to dowód na to, że ani Aki ani Jaga nie byli wieczorem na podwórku. Nie oni więc porzucili pudełko z kotkami. Z drugiej strony, Aki źle robi wchodząc na zabronione strony, gdyż jego chory tata się martwi, a mama szuka pomocy. Nie powinien tego robić!


- Twoja mama telefonowała, szukając informatyka.

Aki pochylił głowę i końcem buta kopał w grudki ziemi. Było mu naprawdę nieprzyjemnie.

- Czy mogłabyś nikomu o tym nie mówić? Bardzo cię proszę.

- Dlaczego mam być taka miła? Dlatego, że mnie prosisz?

- Mogę cię pocałować – Aki próbował ją objąć, obracając wszystko w żart.

- Tego się nauczyłeś w sieci?! Naucz swoją siostrę, to się jej przyda!

- Co moja siostra ma z tym wspólnego? – Aki zrobił się bardzo zagniewany. Jego siostra była nietykalna.

- Zapytaj ją o to!

- Nie ma obawy, zapytam. – Aki był bardzo poważny.


Emilka zrozumiała, że popełniła poważny błąd.


00841.jpg

Jaga się jej zwierzyła z tajemnic serca, a ona wygadała to jej bratu. Jaga będzie na nią bardzo zła i już nigdy jej się nie zwierzy. Utraci koleżankę, która w dodatku rozpowie wszystkim, że została zdradzona i jej sekrety zostały rozgadane.

- Oczywiście pochwalisz się, że się dowiedziałeś ode mnie! – powiedziała nagle Emilka.

- Sprawdzę jej pocztę. Nie będę się chwalił, że mi podałaś tę wiadomość na talerzu. To nie honorowo.

- Dobrze, a ja nie powiem nikomu, że twoja mama telefonowała.

Ledwo Emilka to powiedziała, poczuła, że znowu zrobiła źle. Aki nie prosił ja o takie zapewnienie. Po co więc wchodzi z nim w układy, dlaczego mu obiecuje, że będzie trzymać jego stronę? Przecież mogą z tego wyniknąć dla niej tylko kłopoty. Pani Gorlewicz zatelefonuje do Babci. Wspomni, że już raz dzwoniła i prosiła Emilkę o przekazanie jej prośby.

Babcia zapyta o to, dlaczego nie powtórzyła prośby pani Gorlewicz. W domu przestrzegano zasady informowania o wydarzeniach. „Powiem, że zapomniałam”, pomyślała Emilka. „Będę kłamać, trzymając stronę tego chłopaka, choć mnie o to wcale nie prosi. Czemu robię takie rzeczy?”, czyniła sobie wyrzuty.

- Lepiej będzie, jak powiesz Babci, że telefonowała moja mama – powiedział Aki niespodziewanie. – Nie musisz się przyznawać, że chcesz trzymać moją stronę. Sam załatwię swoje sprawy. Nie bój się o nic. Zamknę te strony, aby nie martwić rodziców. Znajdę sposób, aby dowiedzieć się, co zrobiła moja siostra. Może jej grozić niebezpieczeństwo. Jestem jej starszym bratem. A teraz wiele spraw spadło na mnie. Mama zajmuje się tatą, dla nas nie ma już siły.

Patrzył gdzieś ponad głową Emilki, jakby widział śmierć ojca i swoje obowiązki wobec rodziny.

Emilka była oszołomiona. Aki okazał się zupełnie inny, niż się spodziewała. Zachował się jak dorosły i odpowiedzialny. Rozumiał doskonale motywy Emilki. Tylko po co chodzi na górki, skoro ziemia się tam obsuwa? Czy jest to związane z dziwnym człowiekiem, śpiącym na starym tapczanie?

Była to kolejna tajemnica, którą Emilka chciałaby rozwiązać.

Szybko schodziła z pagórka na ulicę, by nareszcie znaleźć się w domu. Usłyszała jednak, że Jolka krzyknąwszy „Heja!” do Artka, idzie w jej stronę. Emilka poczuła się jeszcze gorzej. Ta obojętna Jolka, którą w ogóle nikt nie obchodził zaraz przejdzie obok niej i rzuci wstrętne spojrzenie na jej twarz przeciętą czerwoną pręgą. Będzie to bardzo nieprzyjemne spotkanie. Przyspieszyła więc kroku, ale Jolka miała długie nogi i zawsze chodziła zamaszyście i szybko. Po chwili więc zrównała się z Emilka.

I wtedy wydarzyło się coś, czego Emilka się nie spodziewała. Jolka, zobaczywszy czerwoną pręgę przecinającą policzek Emilki, zatrzymała się i patrzyła. Na jej twarzy pojawiło się uczucie wielkiego bólu. Zacisnęła wargi, starając się, aby się nie wygięły w podkówkę jak u małego dziecka. Usta jej drżały i nie mogła tego powstrzymać. I po chwili jej oczy napełniły się łzami. Im bardziej powstrzymywała się od płaczu, tym szybciej łzy wypływały z jej oczu.

Odwróciła się nagle i odbiegła co sił, wyciągając swe długie nogi. Emilka nie rozumiała reakcji Jolki. Dlaczego się rozpłakała? Nie było jej chyba aż tak bardzo żal Emilki? Przyczyna wybuchu musiała być inna, na pewno osobista. W życiu Jolki zaszło jakieś straszne wydarzenie, ale jakie? Tego Emilka nie mogła odgadnąć. I to była również tajemnicą.

Artek, choć tak zainteresowany Jolką, w ogóle nie zauważył jej wybuchu płaczu. Naciskał klawisze na swojej komórce i przeglądał gry, które ściągał dla Jolki. Jakże był inny od Akiego.

Przyspieszyła kroku, a potem pobiegła, aby nie zetknąć się z Artkiem, który skończy przeglądanie gier i na pewno skieruje się w jej stronę. Obejrzała się, by zobaczyć, czy idzie. Ku jej wielkiemu zdziwieniu wcale go nie było na konstrukcji do zabawy dla dzieci. Dokąd Artek poszedł? Przecież były tam tylko płoty ogrodów i bramy zamknięte na kłódki.

Czyżby poszedł na górki, za garaże, gdzie obsuwała się ziemia i rośliny zahaczały kolcami przechodzących? Tego dnia wszystko wydawało się inne, niż się spodziewała. Dokąd chłopcy chodzą i z jakiego powodu?

Wszystkie te wydarzenia zaszły z powodu znalezienia małych kotków. Zaczęło się od tego, że Emilka zaczęła się zastanawiać, kto je wyciągnął z gniazda i z jakiego powodu. Rozmawiała z koleżankami i różnymi osobami, aby się dowiedzieć, co robiły poprzedniego wieczoru. Nie dosyć na tym. Przyglądała się wszystkim, z którymi rozmawiała i zrobiła się bardzo dociekliwa. Po prostu zaczęła patrzeć na ludzi zupełnie innymi oczami.

Aż trudno uwierzyć, że kilka małych kotków spowodowało tak wielkie przemiany w jej życiu.

Nie wszystkie były dobre. Znalazła w Internecie określenie sierota europejska i zaczęła się obawiać, że rodzice ją porzucili i nigdy nie powrócą. To pociągnęło za sobą rozmowę z Babcią. A także wywołało podejrzenia co do pochodzenia pieniędzy na samochód, który stał przed domem. Nie miała odwagi zadać Babci pytania wprost, tylko wybuchała złością i była wobec niej niegrzeczna. Jak to wszystko się rozwiąże? Co ma zrobić?

Kiedy się zbliżyła do domu, spojrzała na dziki sad. Jakże ciemna była jego zieleń! Gałęzie oplotły się wokół siebie, tworząc tajemniczą gęstwinę. I nikt na pewno nie zdołałby się przez nią przebić i wydostać na jasną drogę.


ROZDZIAŁ IX

NIESPODZIEWANE WIADOMOŚCI


Emilka weszła do domu, Babcia jednakże jej nie powitała. Nie dosyć, że nie wyszła do przedpokoju, by zapytać, jak się Emilce udało uporać z tak przykrym zajęciem, to nawet nie zawołała z głębi pokoju: „Dałaś sobie radę?” Dziewczynka się spodziewała, że Babcia wyjdzie do niej, do przedpokoju. I zobaczy od razu czerwoną pręgę na jej policzku. Zapyta od razu, czy ją boli i przyniesie wodę utlenioną i w ogóle użali się nad cierpieniami Emilki. Bo ona teraz bardzo potrzebowała pocieszenia i obecności kochającej osoby. Ale nic takiego się nie wydarzyło. Babcia uparcie siedziała kamieniem w dużym pokoju i oglądała sobie telewizję. Jak przykro! Dziewczynka myślała, że się rozpłacze. Zaraz jednak zrobiła się bardzo zła. „Nawet się nie zainteresowałaś – oskarżała w duchu Babcię. – Ani słowa współczucia. Cierp sobie, Emilko. Nie ma mowy o plastrze i łagodzącej maści. Siedzi, gapiąc się w telewizor, jakby to było ważniejsze, niż to, że byłam w niebezpieczeństwie, że mogłam wpaść w dziurę, w ogóle zginąć i już nie żyć!” Każde słowo, jakie wypowiadała sobie w myśli, wzbudzało coraz większą złość na Babcię. Emilka nakręcała swój gniew tymi okropnymi oskarżeniami. Czuła się zlekceważona, zaniedbana, po prostu nikim. Po chwili jednak zaczęła sama się pocieszać. „Może jednak dobrze, że nie wyszła z pokoju? - pomyślała dziewczynka. - Przynajmniej nie muszę się tłumaczyć ani też opisywać wydarzenia”. Przecież zupełnie niepotrzebnie weszła tak głęboko w gęstwinę. I w dodatku zamiast się wrócić, szła jeszcze dalej, choć robiło się tam bardzo niebezpiecznie. Zachowała się niemądrze i jej wędrówka poprzez nieznane chaszcze nie miała żadnego uzasadnienia. Sama ściągnęła na siebie niebezpieczeństwo. Tak sobie mówiła, chciała jednakże, aby Babcia wyszła z pokoju i powiedziała, że bardzo jej współczuje. Byłoby miło, gdyby zapytała, czy Emilka ma ochotę na coś smacznego, czy choćby na nowy film na DVD. A ona nic, ani słowa, tylko się gapiła w ekran, jakby oglądała nie wiadomo co. Emilka obejrzała swą buzię w lustrze w łazience. Pręga przez policzek była cienka i tylko nieco bardziej różowa niż jej własna skóra. I już wcale nie bolało. Skóra na nogach również przestała ją piec, a bąble zdążyły poznikać. Na rękach pozostało sporo zadrapań, ale mało widocznych, i już nie bolały. Dziewczynka umyła buzię w zimnej wodzie. Przetarła zadrapania wodą utlenioną, a potem podstawiła ręce pod strumień wody. Spłukała nogi ciepłą wodą i osuszyła je delikatnie. Odczuwała jednak jeszcze lekkie pieczenie, sięgnęła więc po krem Babci. „Nawilżający” - przeczytała. Z zadowoleniem nabrała dużo kremu na palec. Czuła się tak, jakby robiła Babci niezbyt miłego psikusa. Posmarowała z zadowoleniem skórę na nogach. Babcia nadal nie wychodziła ze swego pokoju, wcale się nie zainteresowała tym, dlaczego Emilka tak długo siedzi w łazience. Dziewczynka nabrała jeszcze więcej kremu na palec i znowu posmarowała nogi, tym razem ze złością. Babcia jednak nadal nie wychodziła z pokoju. Emilkę to zgniewało, otworzyła więc drzwi do łazienki, aby Babcia się zainteresowała jej długą nieobecnością. Nagle usłyszała głos dobiegający z telewizora. „W zamachu bombowym w Londynie na stacji metra jest wielu rannych. Cały czas podjeżdżają karetki pogotowia. Policja odgrodziła zagrożony teren i nikogo nie wpuszcza, nawet dziennikarzy. Jedynie funkcjonariusze straży pożarnej i służby medyczne mogą wejść do zagrożonej strefy”. Jakby silny wiatr wdmuchnął Emilkę do pokoju. Babcia stała przed telewizorem nieruchomo, wpatrzona w ekran. Emilka stanęła obok niej. Z ciemnej bramy, prowadzącej w dół na perony stacji metra, waliły kłęby czarnego dymu. Co chwilę pojawiali się w nim sanitariusze w czerwonych uniformach, niosący nosze z rannymi. Twarze leżących były czarne, rysy niewidoczne. Nie można było ich rozpoznać. Nie wiadomo było nawet, czy jest to mężczyzna czy kobieta. Sanitariusze biegiem przebywali te kilka kroków do stojącej nieopodal karetki. Wsuwano nosze środka, zamykano drzwi i samochód odjeżdżał z wielkim pędem do szpitala. Kamera pokazała teraz ludzi opatrywanych na ulicy przez lekarzy. Przyklejano im plastry, bandażowano twarze i ręce. Po udzieleniu pierwszej pomocy byli odwożeni do szpitala na kolejne badania. Mimo że się uratowali, groziło im nadal wielkie niebezpieczeństwo, gdyż przez dłuższy czas oddychali trującym dymem, który niszczył płuca i był roznoszony przez krew po całym organizmie. Karetki odjeżdżały, uwożąc rannych, a na ich miejsce przyjeżdżały następne. Po lewej stronie ulicy stały w rzędzie na jezdni nosze nakryte prześcieradłami. Tu leżeli umarli w wybuchu. Emilka zauważyła, że Babcia się wpatruje w rannych, wynoszonych z podziemnych korytarzy. Ani na chwilę nie spuściła oczu z noszy. A kiedy spoglądała na czarne twarze leżących na noszach, wzdychała z ulgą. Emilka zrozumiała, że na noszach nie zauważyła nikogo znajomego. Dziewczynka nawet w myślach nie chciała wymówić słów: mama i tata. „Oto ostatnia osoba” - powiedział dziennikarz. Nosze wyniesiono i wsunięto je do karetki. Babcia westchnęła głęboko i dopiero wtedy, gdy karetka odjechała, usiadła z rozmachem w fotelu. Emilka spojrzała na nią pytająco, a Babcia pokręciła przecząco głową. - Nic im się nie stało? - wyszeptała Emilka. - Nic. - Może tam jeszcze ktoś został na peronie w tym dymie? - niepokoiła się dziewczynka. - Wynieśli wszystkich. - Jesteś pewna? - Oglądałam od początku - powiedziała Babcia. - Najpierw ludzie wybiegali o własnych siłach, zasłaniając usta chusteczkami. Policjanci ich chwytali pod ramiona i prowadzili do lekarzy. Kamera cały czas pokazywała wychodzących z tunelu metra. Wszyscy kamerzyści zdawali sobie sprawę, że oglądają ich ludzie na całym świecie, wypatrując swoich bliskich. - Może rodzice teraz zdecydują się na powrót - powiedziała cichutko Emilka. Nagle zadźwięczał sygnał komórki, przyszedł sms. Emilka szybko ją pochwyciła. Na ekranie pojawiły się niezrozumiałe litery i symbole. - Co to jest? – krzyknęła, podając komórkę Babci. - S&S – powiedziała Babcia, wzdychając z ulgą. - Safe and sound, czyli zdrowi i bezpieczni. - Ale dlaczego nie zadzwonili? - zapytała Emilka z żalem. - Ciesz się, że otrzymałaś dobrą wiadomość. Twoim rodzicom nic się nie stało. Próżno dociekać, dlaczego nie mogli zatelefonować. Może być tyle odpowiedzi, ile naszych domysłów. Babcia się podniosła z fotela. - Wszystko dobrze. Całe szczęście. Z ekranu telewizora dobiegały informacje o grupie terrorystycznej, która dokonała zamachu. Potem pojawili się w studio eksperci, którzy dyskutowali o przyczynach zamachu, siedząc wokół okrągłego stołu. Nagle zadźwięczał dzwonek telefonu. Emilka pochwyciła aparat i spojrzała na ekran. Wyświetlił się na nim nieznany jej numer, toteż szybko oddała aparat Babci. - Tak, właśnie oglądamy zamach w telewizji - powiedziała Babcia odebrawszy rozmowę. - Okropny wypadek. Nie, nic się nikomu nie stało. „To na pewno pani Rysia dzwoni ze swojej nowej komórki” - domyśliła się Emilka. Babcia wyszła z pokoju, by prowadzić rozmowę, która zapowiadała się na długą. Zajmując się sprawami kuchennymi, rozmawiała z koleżanką. Przerywała jej długie wywody, ostrzegając: „Ogranicz się, bo za dużo zapłacisz”. Pani Rysia jednak nie zważała na wyraźne rady Babci. Emilka niezainteresowana długimi wypowiedziami ekspertów, przełączyła telewizję na kanał o zwierzętach. Po łączce biegł ptaszek i powłóczył skrzydełkiem. Podbiegał o kilka kroczków i się zatrzymywał. Pochylał główkę i spoglądał poza siebie. A tam, spośród gęstych traw wystawał pyszczek lisa. Jego czarny nosek poruszał się, węsząc zapach ptaszka. Oczy wpatrywały się w skrzydełko zwisające bezwładnie. Najwyraźniej było złamane. Być może ptaszek zdołał się wyrwać z zębów lisa, który mu złamał skrzydełko. Czy uratuje swoje życie? Ptaszek znowu podbiegł kilka kroków do przodu, a lis kluczył wśród gęstych traw, zachodząc go z boku. Ptaszek tego wcale nie widział. Zatrzymał się i widać było, że nie ma siły dalej uciekać. Jego nóżki były malutkie i zmęczone. Pyszczek liska wysunął się zza trawy, nos z lubością wciągnął zapach ptaszka. Jakże mu się wydawał smakowity! Jeszcze chwila i lis skoczy wprost na grzbiet ptaszka i zaciśnie zębiska na jego gardziołku. „Uciekaj ptaszku!” - chciała zawołać Emilka. Jakże jej było żal maleństwa! Na pewno nie odleci! Złamane skrzydło nie pozwoli mu oderwać się od ziemi. Lis napiął mięśnie do skoku. Jego oczu wpatrywały się w zwierzątko. Instynkt przeliczał błyskawicznie odległość i kąt skoku. Nie może chybić, przecież dzisiaj jeszcze nic nie upolował na śniadanie. Nagle skok, rudy zygzak wśród zielonych traw. Lecz cóż to! Wprost sprzed nosa liska, ptaszek śmignął do góry. Poleciał wysoko i zniknął w gałęziach drzewa, skąd obserwował, jak lis niezgrabnie się gramoli i zawstydzony ucieka. Już go nie było, tylko gdzieś daleko poruszające się trawy pokazywały tor jego ucieczki. „Zwierzęta często stosują kamuflaż - odezwał się głos komentatora z telewizji. - Samiczki ptaków udają, że są ranne. Polujące zwierzęta biegną za łatwą zdobyczą. Samiczka chce w ten sposób odciągnąć napastnika od swojego gniazda, w którym siedzą bezbronne pisklęta”. Emilka się zamyśliła. Przypomniał się jej pan Janusz, który pokazywał, jak bardzo chore ma gardło. Tak mocno go bolało, że nie mógł przemówić ani słowa. Nie odpowiadał na żadne pytania, tylko ruchem głowy potakiwał lub zaprzeczał. Przypomniała sobie również stojące przed drzwiami biblioteki starsze panie, dyskutujące ze sobą zawzięcie. Były ogromnie rozgniewane i mówiły głośno. Potem weszły do sali bibliotecznej i kilkakrotnie zagadywały pana Janusza. On jednakże nie odpowiadał, a jedynie wskazywał palcem szalik, który spowijał jego gardło. Robił przy tym zbolałą minę. Osoby zadające gniewne pytania, nie czekały już na odpowiedź, tylko mówiły: „Boli pana gardło?” - w ich głosach brzmiało współczucie, złość wyparowała. A przecież przed drzwiami biblioteki toczyła się kłótnia i starsze panie weszły do sali bardzo zagniewane. Podeszły od razu do stolika pana Janusza. Wykrzykiwały do niego pytania, domagały się odpowiedzi. A pan Janusz jedynie wskazywał palcem na swoje gardło i robił przepraszającą minkę. Gdyby tego akurat dnia wcale nie bolało go gardło? Znalazłby się w niezręcznej sytuacji. Co musiałby zrobić? Odpowiadałby na pytania zadawane gniewnym tonem. A może nawet nie umiałby na te pytania odpowiedzieć? A gdyby musiał się wdawać w dłuższe wyjaśnienia? Z pewnością nie byłoby to przyjemne. Tłumaczenie paniom sprawiałoby mu ogromną przykrość, a w dodatku cała ich złość skupiłaby się na osobie pana Janusza. A ponieważ gardło bolało go tak bardzo, że nie pozwalało mu nawet na wypowiedzenie ani jednego słowa, te wszystkie przykrości go ominęły. Co więcej! Wszyscy współczuli panu Januszowi. I po chwili nikt nie interesował się odpowiedzią na pytanie. A przecież właśnie ona była ważna! Emilka odczuwała wstyd z powodu zachowania pana Janusza. Jak on mógł tak oszukiwać! A tak go lubiła! Może nawet odczuwała do niego coś więcej? Jak nazwać to, co czuła? Teraz już nie wie, a to właśnie z powodu jego zachowania. Taki ktoś jak on powinien się zachowywać idealnie. Dlaczego nie mogła mu przebaczyć złego zachowania? A to dlatego, że obdarzyła go uczuciem. Pan Janusz był w jej myślach osobą bez skazy. W swej wyobraźni idealizowała pana Janusza. I teraz czuła się tak, jakby zrobił jej osobistą przykrość. „Jak on mógł mi to zrobić?” - powtarzała ciągle. Dlaczego pan Janusz okazał się zwyczajny jak inni? Dlaczego miał wady? I wreszcie, dlaczego odznaczał się przebiegłością? „A to krętacz!” - powiedziała do siebie Emilka. Chciałaby go jeszcze raz zobaczyć, i to dzisiaj. Chce się przekonać, że nic do niego nie czuje. Podejdzie do niego, stanie na wprost, a on wtedy poruszy głową jak zawsze i odrzuci do tyłu czarne włosy. Tym razem jednak nie zrobi to na niej żadnego wrażenia. Będzie stała naprzeciw niego i spojrzy mu wprost w te jego przepiękne czarne oczy. I nic. Nie odczuje zupełnie nic. I wtedy go zapyta: „Czy boli pana gardło?” Rzuciła okiem na komórkę, by sprawdzić, która jest godzina. Jeżeli chce się z nim zobaczyć, musi się pospieszyć. Pan Janusz kończy pracę, zaraz wyjdzie z biblioteki i pójdzie na przystanek autobusowy. Wsiądzie do autobusu i pojedzie do domu, a ona nie będzie się mogła przekonać, że go już wcale nie lubi. Jutro? Oczywiście nie może tego sprawdzić jutro, gdyż od samego rana będzie go po prostu nienawidzić. Przebiegła przez przedpokój, Babcia stała odwrócona plecami i, nie mogąc przerwać potoku słów pani Rysi, wydawała pomruki, markujące rozmowę przez komórkę. Emilka nie mogła jej więc powiedzieć, dokąd wychodzi. Wkrótce znalazła się na ulicy prowadzącej do biblioteki. Szła bardzo szybko, aby zdążyć przed wyjściem pana Janusza. Nie zwracała uwagi na to, co się wokół niej dzieje. Patrzyła, czy nie odjeżdża autobus, uwożąc pana Janusza do domu. Mijała właśnie dziki sad. Usłyszała nagle, jak on strasznie szumi. Przebiegał po nim tajemniczy wiatr albo też ktoś niewidoczny przedzierał się pomiędzy krzewami, wprawiając liście w drżenie. Trzepotały się tak jak jej serce i była w nich taka sama niepewność. Nagle tuż przed nią pojawił się Piotrek. Nie zauważyła, skąd przyszedł. Czyżby wyszedł z dzikiego ogrodu? Ale jak się wydostał? Nie było tu przecież żadnej bramy. Płot był za wysoki, aby przez niego przeskoczyć. Piotrek był również straszny jak dziki ogród. W dodatku pojawiał się niespodziewanie w różnych miejscach. Zatrzymał się tuż przed Emilką i przyglądał się jej bez słowa. Nie miał już w rękach tych okropnych kości. Co z nimi zrobił? Czy już je pożarł, czy może raczej gdzieś ukrył, by delektować się nimi samotnie. Jakie to było straszne! W dodatku Piotrek stał i się gapił na nią bez słowa. Zajmował prawie połowę chodnika i dziewczynka musiała go ominąć, wychodząc nieomal na jezdnię. A on ani myślał, aby się nieco usunąć i ustąpić jej drogi. Jakże wstrętny był ten Piotrek. Zobaczyła z daleka pana Janusza na przystanku autobusowym. Był odwrócony do niej plecami. Jego ramiona poruszały się w dziwny sposób. Zauważyła, że pochyla się nad koszem na śmieci, stojącym obok wiaty przystanku. Dotykał rękoma gardła i potem je opuszczał. Bardzo dziwne zachowanie! Ale pan Janusz często wykonywał nieskoordynowane gesty. Brał do ręki różne przedmioty, by sprawdzić, że wcale ich nie potrzebuje, bo przecież szuka zupełnie innej rzeczy. Upuszczał więc tę, którą akurat trzymał w ręku i sięgał po następną. Pewnie było tak i tym razem. Gdy podeszła bliżej, idąc cichutko na paluszkach, zauważyła, że wyszarpuje kawałki waty spod szalika, którym była obwiązana jego szyja. Kawałki gniótł w ręku i wrzucał do ulicznego kosza na odpadki. Wreszcie domyślił się, że może zdjąć szalik. Dziwne, że nie rozpoczął tej trudnej operacji od rozwiązywania szalika. Ale taki właśnie był pan Janusz. Kiedy Emilka podeszła, zastała go stojącego z szalikiem w ręku. Na widok dziewczynki pan Janusz zaczął gwałtownie wpychać szalik do torby, którą trzymał na ramieniu. Patrzył na Emilkę przerażonym wzrokiem, wbijając w nią swe czarne, szalone ze strachu oczy. Dziewczynka zatrzymała się zaskoczona. Już chciała zapytać, czy tak szybko wyzdrowiał, lecz nagle z torby pana Janusza coś wypadło na ziemię, gdyż on swoim zwyczajem wpychał szalik do torby i jednocześnie go wyszarpywał, by poskładać czy zwinąć. Jak zwykle ruchy pana Janusza były nieskoordynowane i sprzeczne. Emilka się pochyliła, by podnieść rzecz, która wypadła z torby pana Janusza. Była to książka o zniszczonych okładkach i poszarpanych brzegach. Ujęła ją i się wyprostowała, by wręczyć książkę panu Januszowi. Ale go nie było. Drzwi do autobusu właśnie się zamykały. Cud wielki, że nie przytrzasnęły pięt pana Janusza. Autobus natychmiast ruszył i odjechał. Emilka została na przystanku, trzymając książkę w wyciągniętej ręce. Pana Janusza jednak nie było i autobus już zniknął o oddali. Chciała oddać mu tę książkę, pomyślała więc, że wsiądzie w następny autobus i jadąc, będzie patrzeć, na którym przystanku pan Janusz wysiądzie. Wtedy wysiądzie i ona i odda mu książkę. Popatrzyła na rozkład jazdy autobusów na tabliczce przymocowanej do słupka oznaczającego przystanek. Ujęto na nim jednak wiele linii autobusowych. Był tam autobus numer 142, 179 i 183 oraz wiele innych. Emilka w ogóle nie zwróciła uwagi na numer autobusu, do którego wskoczył pan Janusz. Co robić? Kiedy się odwróciła od tablicy, zastanawiając się nad dalszymi krokami, zauważyła, że nieopodal stoi Piotrek. Trzyma łapy w kieszeniach, stoi w poprzek chodnika i przechodnie muszą go omijać, i w dodatku gapi się na nią bez przerwy. Nawet nie udaje, że spogląda na nią przypadkiem. Nie raczy sprawiać wrażenia osoby akurat tędy przechodzącej. Podszedł bliżej do tego miejsca, w którym musiała go minąć. Zrobił to specjalnie po to, aby pójść za nią, stanąć i obserwować ją podczas niezręcznej sytuacji, kiedy nie wie, co ma robić. Udała, że wcale go nie zauważyła i zajęła się oglądaniem książki. Była znacznie starsza, niż z początku sądziła. Przeczytała tytuł i nazwisko autora, ale była tak zdenerwowana, że wcale nie rozumiała słów. Nagle zrozumiała, co ma robić! Odda książkę do biblioteki! Przecież pan Janusz jest bibliotekarzem. Zauważyła pieczątkę na tylnej stronie tytułowej karty. Była dość niewyraźnie odbita, ale była to przecież pieczątka z biblioteki i z pewnością sam pan Janusz ją przystawiał. Włożyła więc książkę pod pachę i skręciła w ulicę, w której się mieściła biblioteka. Idąc z zadartą głową, wcale nie zwracała uwagi na tego wstrętnego Piotrka. Kiedy podeszła do drzwi biblioteki, zauważyła że wisi na nich kłódka. Ten widok bardzo zdziwił Emilkę. Widziała nie raz, jak pan Janusz zamykał bibliotekę, przekręcając tylko klucz zamku. Chował potem ten klucz do kieszeni, a następnego dnia, gdy przychodził do pracy, otwierał bibliotekę i wpuszczał pierwszych czytelników. Mimo wiszącej kłódki, pokazującej, że w bibliotece na pewno nikogo nie ma, podeszła bliżej i osłoniwszy oczy, zajrzała do środka. Widok, jaki zobaczyła, zdumiał ją ogromnie. Z półek zostały wyjęte książki, które teraz leżały w kartonach, zsuniętych na środek podłogi. Pudła były otwarte i wyglądały tak, jakby przygotowano je do transportu. Regały zostały zgromadzone w pobliżu drzwi i również najwyraźniej miały zostać wyniesione. Co to ma znaczyć? Emilka się odsunęła od okna, opuszczając ręce. Dopiero teraz zobaczyła niewielką karteczkę, naklejoną na szybę od wewnętrznej strony. Napisano na niej odręcznie kilka słów. „Biblioteka została zlikwidowana. Żegnam wszystkich czytelników”. U dołu maleńkiej karteczki widniał ogromny zygzak, oznaczający podpis osoby, która te słowa napisała. Był to niewątpliwie podpis pana Janusza, pompatyczny i szalony jak on sam. Bibliotekarz żegnał się ze swoimi czytelnikami, było to piękne i wzruszające. „A więc biblioteki już nie będzie” - pomyślała Emilka Zrobiło się jej ogromnie smutno. Nie będzie już przychodzić do tego miejsca i wyjmować książek z półek. Lubiła tu siadywać przy stoliku, przeglądać książki i czytać kilka pierwszych stron. Często ich treść tak ją pochłaniała, że zapominała nie tylko o tym, gdzie się znajduje, ale nawet o panu Januszu. Bywało i tak, że on do niej podchodził i kładł jej rękę na ramieniu. Odwracała wtedy ku niemu twarz z wyrazem zdziwienia w oczach. Pan Janusz wstrząsał swą czarną grzywą, mówiąc: „Zamykamy, czytelniczko”. Wtedy, będąc wciąż pochłonięta przygodą, o której czytała, nawet nie odczuwała żalu z powodu konieczności pożegnania pana Janusza, i spieszyła się do domu, by usiąść w fotelu w pokoju Babci i czytać cały wieczór. Te piękne chwile już nie powrócą. A skąd będzie wypożyczać książki? Nigdy już nie zobaczy pana Janusza. Jakie to smutne. I jak mu odda książkę? Odwróciła się plecami od budynku biblioteki i zaczęła w zamyśleniu iść w stronę domu. Dopiero teraz zrozumiała poprzednie wydarzenia. Starsze panie, wykrzykujące w gniewie jakieś okropne słowa, burzyły się przeciwko planowanemu zamknięciu biblioteki. Wiedziały o tym już wcześniej. Domyśliła się, jakie to pytania chciały zadać panu Januszowi. Na pewno zapytałyby go, dlaczego biblioteka zostanie zlikwidowana? A on może nie znał odpowiedzi na to pytanie. Tak, była to bardzo trudna odpowiedź. Starsze panie pytałyby na pewno jeszcze o wiele przykrych rzeczy. Na przykład o to, skąd będą wypożyczać książki. Wolał uniknąć tych okropnych pytań i na pewno sporów, i przykrych słów. To dlatego obwiązał szyję szalikiem wypchanym watą, udając nagły ból gardła. Przypomniała sobie również, że pan Janusz przekreślał karty biblioteczne. Nie były już potrzebne. I również z powodu likwidacji biblioteki komputer był wyłączony. Karty biblioteczne były stare, zapisano na nich nazwiska najdawniejszych czytelników. Większość czytelników miała swoje dane na dysku komputera, ale i on był już niepotrzebny. Z ogromnym smutkiem Emilka przypominała sobie te wydarzenia. A co zrobi z tą książką? I co ma znaczyć, że pan Janusz wyniósł książkę z biblioteki? Przecież tej książki nie można już do biblioteki oddać! Jakie to okropne! I dlaczego pan Janusz wyniósł książkę z biblioteki, będącą jej własnością? Wiedział przecież, że książki nigdy nie odda. Jakże okropne były to myśli i podejrzenia. I to w stosunku do takiej osoby, która wzbudzała żywsze bicie jej serca.


ROZDZIAŁ X

POWRÓT PIĘKNYM SAMOCHODEM

Kiedy Emilka skręciła na swoją ulicę, która była wąska, krótka i przejściowa, prowadząc na inne, położone wyżej ulice, zobaczyła coś ogromnie intrygującego. Widok był tak niezwykły, że dwaj mężczyźni, którzy rozmawiali przed garażem pana Pontona, przerwali w pół słowa i odwrócili głowy w kierunku wylotu ulicy. Małe dziewczynki, które biegały po trawniku, stanęły rządkiem i gapiły się na ten dziwny pojazd. Patrzyła również starsza pani z okna i pan, który wyprowadzał swojego małego szarego pieska. Na ich małą i wąską uliczkę wjeżdżał olbrzymi czarny samochód z przyciemnionymi szybami, przez które nie było widać ani kierowcy, ani też pasażerów. Samochód wjeżdżał bardzo powoli, gdyż zachodziła obawa, że otrze się bokami o domy stojące po obu stronach ulicy, taki był szeroki. Jego czarne szyby lśniły, błyszczała wypolerowana czarna karoseria. Jechał powoli, jednakże mimo to omal nie zaczepił stojącego skosem na chodniku czerwonego Malucha z wybitymi szybami zaklejonymi folią, która powiewała w podmuchach wiatru. Kierowca lekko tylko skręcił kierownicą i wyminął czerwonego Malucha dosłownie o milimetr, posuwając się centymetr za centymetrem. W tej właśnie chwili wydarzył się niespodziewany przypadek. Szary piesek, który zawsze grzecznie szedł przy nodze swojego pana, przestraszył się niesamowitego samochodu i popędził przed siebie. Biegł, nie patrząc, gdzie goni, tylko uszka mu klapały. - Stój, Misia! – zawołał jego pan. Misia była zbyt przerażona by usłyszeć i się posłuchać. Biegła! I to prosto pod koła olbrzymiego samochodu. - Stój! – wołał jej pan. A samochód wciąż się powoli toczył. Piesek był zbyt mały, aby kierowca mógł go dojrzeć. Wszyscy zmarli z przerażenia. Dwaj panowie, którzy rozmawiali przed garażem pana Pontona, zaczęli wołać – Stój! Stój! - Machali ramionami, ale nie wiadomo, czy kierowca zrozumiał, o co im chodzi. Dziewczynki gapiące się na trawniku, zasłoniły oczy, a starsza pani w oknie, zamknęła je i szybko zaciągnęła firanki. Nikt nie chciał patrzeć na straszną śmierć Misi. Emilka stała, nie mogła nic zrobić. Misia pędziła jak szalona i nagle stop. Zatrzymała się, zapierając się tylnymi nóżkami. Doprawdy, tuż przed olbrzymim kołem samochodu, które czarne i rozgrzane przetoczyło się powoli tuż przed noskiem Misi. Jej właściciel właśnie do niej dobiegł i pochwyciwszy ją obiema rękami, uniósł i przytulił do siebie. Misia zaskomlała przerażona. Jej pan głaskał ją przyjaźnie po główce, aby się uspokoiła. Po chwili piesek polizał go po ręce, dając znak, że wszystko rozumie. Trzy dziewczynki, wciąż stojące z zasłoniętymi oczkami, spoglądały przez szpary pomiędzy palcami. Starsza pani w oknie wyglądała ciekawie zza odsuniętej firanki, a dwaj mężczyźni przy garażu pana Pontona, opuścili ramiona i zamknęli usta, przestając wołać „Stój, stój!”. Czarny samochód wciąż toczył się powoli. „Lincoln Lux”, przeczytała Emilka napis z tyłu samochodu. Ciekawe, po co wjechał w ich wąską uliczkę ten szeroki samochód? Dokąd jedzie? I kogo wiezie? Starsza pani znowu wyglądnęła ciekawie zza odsuniętej nieco firanki. Usiłowała przebić wzrokiem czarne lśniące szyby, by dojrzeć choćby zarys głowy pasażerów. Dziewczynki stojące na trawniku opuściły rączki i gapiły się z ciekawością na pojazd. Dwaj mężczyźni przy garażu pana Pontona wpatrywali się teraz z podziwem w elegancki samochód. Nagle brama wjazdowa garażu się otworzyła i wyszedł sam pan Ponton. Stanąwszy w otwartych drzwiach, gwizdnął z przejęciem. – Ale bryka! Samochód właśnie dojechał do klatki oznaczonej numerem osiem i się zatrzymał dokładnie przed progiem. Wszyscy patrzyli, co się teraz stanie. Pan z pieskiem stał po przeciwnej stronie ulicy, trzymając mocno Misię i wciąż gładząc ją po główce. Suczka odwróciła główkę i z wysokości ramion swego pana spoglądała bezpieczna i zadowolona. Wszyscy się teraz zastanawiali, do kogo z mieszkańców numeru ósmego przyjechał „Lincoln Lux”. Emilka wiedziała. Otworzyły się cicho drzwi po stronie kierowcy i wysiadł z nich szofer w mundurze i w czapce. Obszedł samochód naokoło i zdjąwszy wpierw czapkę, otworzył drzwi po stronie pasażera. Na ulicy zapanowało milczenie. Dziewczynki włożyły palce do buzi, aby nie powiedzieć słowa, mężczyźni przed garażem pana Pontona stali w milczeniu. Szary pudelek na rękach swego pana położył łebek na jego ramieniu i patrzył czarnymi oczkami. Starsza pani odsunęła bardziej firankę i wpatrywała się ciekawie. Najpierw ukazała się noga w czerwonym pantofelku na obcasie, potem została do niej dostawiona druga noga. Osoba wysiadająca pochyliła się, przytrzymując ręką kapelusik. Wysiadła i się zatrzymała. Była to mama Nuli. Niewysoka piękna pani w prostym kostiumie. Zrobiła krok do przodu i się zatrzymała. Szofer zamknął za nią drzwi i obszedłszy samochód naokoło, usiadł za kierownicą. Podjechał pół metra i zahamował, dokładnie tak, by tylne drzwi samochodu zrównały się z wejściem do klatki schodowej. Zatrzymał, otworzył drzwi, wysiadł i obszedł samochód naokoło, by zdjąwszy wpierw czapkę, otworzyć drzwi. Pokazały się nóżki w białych pantofelkach, potem główka i Nula wytrysnęła z samochodu niby dojrzałe nasionko z łuski. Stanęła obok swojej mamy, nic nie mówiąc. Szofer zamknął drzwi za Nulą, nałożył czapkę, poprawił ją i okrążywszy samochód, otworzył bagażnik. Wystawił tylko dwie walizki, czerwoną i białą. Były bardzo proste i skromne, ale za to z prawdziwej skóry i kosztowały mnóstwo pieniędzy, gdyż rzeczy prawdziwe i gustowne są ogromnie kosztowne. Na walizkach nie było żadnej naklejki obcych miast i dalekich krajów, gdyż taka reklama nie była potrzebna ani Nuli, ani jej mamie. Szofer z mocno naciśniętą czapką, pochyliwszy się, poszedł w stronę drzwi do klatki schodowej. Mama Nuli postępowała za nim. Przed drzwiami zatrzymał się, odszedł jeden krok na bok, by przepuścić mamę Nuli, a ona otworzyła kluczem drzwi i weszła. Szofer przytrzymał je ręką, gdy wchodziła Nula, a potem pochyliwszy się, podniósł walizki i wszedł do klatki schodowej za Nulą i jej mamą. Dopiero kiedy drzwi się za nimi zamknęły, Emilka uświadomiła sobie ciszę panującą na ulicy. Nikt nie przemówił ani słowa, nikt nie uruchomił silnika samochodu, nikt nawet nie otworzył drzwi czy też okna. Cała ulica zamilkła w niemym podziwie, przypatrując się elegancko ubranym damom, które przybyły z dalekiego świata. Po pewnym czasie szofer wyszedł z budynku i stanąwszy przed drzwiami potoczył wzrokiem po wszystkich. Podniósł rękę do daszka czapki, uśmiechnął się i machnął ręką, jakby odganiał natrętną pszczołę. Ten gest rozładował napięcie. Pewnym krokiem podszedł do auta, wsiadł, zapuścił silnik i odjechał chyba jeszcze ciszej, niż tu przybył, cały czas się cofając, gdyż na wąskiej ulicy nie można było zawrócić. Ulica jakby odetchnęła i odzyskała zdolność reagowania. Po tak silnym stresie wszyscy zachowywali się bardziej ruchliwie i głośno. Starsza pani w oknie silnie odsunęła firankę i oparła się łokciami o parapet okna. Dziewczynki na trawniku podskakiwały i wrzeszczały. Dwaj mężczyźni pod garażem pana Pontona rozmawiali, gestykulując gwałtownie. Sam pan Ponton, nasunął na oczy okulary do spawania i zawróciwszy na pięcie, wrócił do garażu, skąd doleciał odgłos syczenia i blask iskier. Emilka szła zamyślona do domu. Przypominała sobie na nowo piękną sukienkę Nuli, która z pewnością była kupiona w Paryżu. Wracała przecież z jakiegoś dalekiego kraju. Ciekawe, co to za kraj? Zawsze z tyłu samochodu widnieją literki, będące skrótem nazwy państwa i takie też zobaczyła Emilka na Lincolnie Lux. Nie mogła jednak odgadnąć nazwy kraju „CD. Co to za skrót?” - zastanawiała się dziewczynka. Nic jej nie pasowało i w żaden sposób nie mogła rozwinąć skrótu w pełną nazwę.