Popik:Aktualności

Z Emma Popik : Oficjalna strona gdanskiej autorki ksiazek SF
Skocz do: nawigacja, szukaj

Archiwalne

Wrzesień 2013




Infantylizm i gender. 15 marca 19414

Obserwuję dyskusje o przebierankach i rolach. Ostatnio się mówi o roli ojca i konieczności jego uczestniczeniu w życiu dziecka. Często bywa to terrorem, dzieci domagają się wspólnego grania w piłkę czy w różne gry. Obserwuję udrękę mężczyzn w tej infantylnej roli: w parku ciskają kijkami, by strącić jesienią kasztany, trochę porzucają piłkę i mają dość. Nie od tego są ojcowie, to dzieci mają uczestniczyć w ich czynnościach. I ma to być dla nich wyróżnieniem. Mężczyźni mają wiele ciekawych hobby, fotografowanie, majsterkowanie, znaczki, piłka, elektronika, obserwowanie ptaków, jazda rowerem - tysiące innych, nie sposób zliczyć. Mają wiele do zaoferowania. Chłopcy uczą się męskiego zachowania i reakcji, chcą być tacy jak ojciec, a nawet jeśli nie chcą, wiele cech w nich pozostaje. Nabywają umiejętności. Napisałam w książce "Zakręcone urodziny", którą przygotowuję do wydania, że ojcowie to zasady. Mężczyźni są fundamentem i podstawą rzeczywistości i wcale mnie nie cieszy, gdy ich synowie wrzeszczą: "Choć grać ze mną", a oni się poddają, bo tak się robi i chcą uniknąć wymówek. Infantylni mężczyźni w kabotyńskich rolach - na czym się oprzeć?

Znacie, to posłuchajcie : 6 lutego 2014

oni się poddają, bo tak się robi, bo chcą uniknąć wymówek. Infantylni mężczyźni w kabotyńskich rolach - na czym się oprzeć?

To święta maksyma i należy się jej trzymać, a więc poruszać znane motywy: stare zamki, znalezione niemowlęta, magiczny miecz, hotel zbrodni, superagent, zbawca. Gwarantuje to poczytność książki. Nie jest to żadna złośliwość ani też ironia, ale prosta zasada psychologiczna. Funkcjonuje powszechnie. Znamy wszyscy osoby, które są zadowolone ze swojej pracy, chociaż jest naprawdę prosta i nieatrakcyjna społecznie. Nawet może im bardziej w dół, tym wyższe zadowolenie z perfekcjonizmu. Osobiście znam osoby dumne z umiejętności pakowania prezentów w papier, otwierania drzwi i układania puszek na półce. A z tym to cała historia: kilkakrotnie spotykałam tego sprzedawcę, wydawało mi się, że jest z lekka opóźniony. Jakże się śmiał z ludzi, którzy nie potrafili znaleźć przedmiotu na półce, on zdejmował je migiem, znał miejsce każdego z nich, przecież je pracowicie codziennie układał. Wykorzystałam ten motyw w swoim opowiadaniu "Geniusz i lustro", chłopiec wypolerował lusterka do samochodu i ten perfekcjonizm stał się przepustką do lepszego życia. Nie powinniśmy się dziwić ani bynajmniej oburzać z takiego zadowolenia. Znasz popularne motywy, błyszczysz w towarzystwie, brylujesz na fejsie, doradzasz innym, na pewno więc zaproponujesz Lema. Obserwuję z radością toczący się właśnie konkurs o kotkach: zgadnij, z jakiej to książki. Ileż radości, ileż satysfakcji i punkt za punktem leci, wygrasz książkę o kotkach. Napisałam niestety o Szczurku w czerwonych butach w swojej książce "Wejście do baśni" i cóż mi z tego, że uznano ją w Japonii za arcydzieło i poświęcono jej pracę dyplomową na uniwersytecie Miyagi, konkursu nie będzie, tylko okrzyk "Fe! Szczur!" Przecież wszyscy musimy się brzydzić szczurów, taki kod emocjonalny. I jesteśmy bezpieczni, możemy pogłaskać kotka.

Błazen w gaciach : 4 lutego 2014

Zafajdane obyczaje! W książce "Talleyrand" Richard Harris opisuje poranek księcia. W garderobie czekał tłumek ważnych osób. Około jedenastej otwierały się drzwi do sypialni i wytaczał się z nich Talleyrand, biały niby bałwan, owinięty w liczne chusty, ubrany w kaftany, w kilka warstw flaneli i szlafmyc. Nie zwracając uwagi na gości, kuśtykał do krzesła przy kominku. Trzech służących rzucało się do czesania, pomadowania i pudrowania jego włosów. Kiedyś ich silny zapach przyprawił o mdłości Hortensję de Beuaharnais, gdy się pochylił na jej łożem, gratulując urodzenia syna. Po uczesaniu włosów, natychmiast nakładano mu kapelusz. Przynoszono srebrną misę z wodą i gąbkę do otarcia twarzy. Następnie się pochylał i wciągał nosem hałaśliwie dwie szklanki wody, którą wypluwał. Oto jest już kolejna misa wody, służący odwijali mu warstwy flaneli ze stóp, a on je mył bez żenady: prawą krótką, lewą wąską. Następnie wstawał, by się przechadzać po pokoju, a służący biegali za nim, odwijają kolejne warstwy flaneli, by go ubrać. Krążąc po pokoju, wygłaszał swoje słynne powiedzenia, ustalał kierunki polityki i rozsiewał plotki, powtarzane przez Paryż i ośmieszające przeciwników. Zastanawiam się, czy zasłaniali go od dołu ręcznikiem, gdy już opadła ostatnia warstwa flaneli, czy też stał i perorował, czy lepiej z Austrią czy z Rosją. Zastanawiam się również, czy za przeproszeniem odlał się do srebrnego dzbana w sypialni? Ale jak, będąc tak grubo owiniętym? A reszta hm konkretów, jak, gdzie? Historia nabrała wody w nos, pardon, w usta. Parę setek lat wcześniej olśniewający rycerze w zamkach robili to do kominków - były one olbrzymie, palono bale drewna, na dnie zalegała warstwa popiołu, więc...ale czy szukano pustej sali, czy może robiono to we dwoje jak teraz w Soczi? Często autorzy pytają o różne, dość podstawowe sprawy, inne mogą czekać, ta jest bardzo pilna.

Na zawsze piękni i młodzi : 31 stycznia 2014

E book zawiera następujące opowiadania oprócz tytułowego: "Maszyna", "Telerodzinka", "Terminal", "Aż się staniemy jako bogowie", "Terminal", "Jądro wieczności", "Nadejście Fortynbrasa", "Mistrz", "Enklawa", "Zezwolenie", "Vast" - czytelnicy będą mieli możliwość zapoznania się z fragmentami w kolejnych wpisach.

Oto fragment z tytułowego opowiadania zbioru: "Może pod wpływem tego zapachu i przesyconego wilgocią powietrza w wielkich oczach chłopca pojawił się obraz z głębokiego dzieciństwa. Nigdy o nim nie pamiętał, zobaczył go dopiero teraz: „Zerwał się ze snu i otworzył oczy, słysząc krzyk matki. Pchała drzwi ramionami, starała się je zamknąć. Jedna ręka mężczyzny, usiłującego się wedrzeć do domu napierała na futrynę, druga wgniatając się w zamek, blokowała go, by się nie zatrzasnął. W białej smudze światła paznokcie pozdzierane i czarne. Czy się wygrzebał z ziemi, z grobu? Nagle jego twarz w czerni przedpokoju. Biała, zalana krwią. I, tak! Z wyrwanym okiem. -To ojciec! -krzyknął i zakrył głowę poduszką”. Nie pamiętał zakończenia. Czyżby ów potwór napierał, usiłując wejść? " Ebook został wydany przez Oficynę rw2010. http://www.rw2010.pl/go.live.php/PL-H6/-/Search.html?type=&type2=&query=SZmtleXdvcmQ9RW1tYSBQb3BpaztmaWxlX3R5cGU9O3g9MjI7eT0xNDs%3D


Czy wciąż tacy sami : 29 stycznia 2014

Zastanawiam się, czy jako naród pozostaliśmy niezmienni, czytam bowiem taką ocenę Polaków w książce "Talleyrand zdrajca i zbawca Francji" Robina Harrisa. Napoleon i jego minister spraw zagranicznych zgadzali się w tym, że Polacy jako naród są nie do wytrzymania. "Mimo początkowego entuzjazmu i obietnic składanych polskim dygnitarzom Napoleon szybko porzucił pomysł odtworzenia niepodległej Polski w jej starych granicach i zdecydował się tylko na utworzenie namiastki dawnego państwa w postaci Wielkiego Księstwa Warszawskiego. Talleyrand był również bardzo poirytowany, toteż przed podpisaniem pokoju w Tylży, tak się odniósł do idei odtworzenia państwa: "Cesarz musi porzucić tę ideę Polski. Z tymi ludźmi nic się nie da zrobić. Z Polakami można tylko narobić bałaganu". Uważał, że Polakami nie da się kierować zgodnie z jakimkolwiek systemem. Talleyrand urządzał w Warszawie bale, aby zapewnić cesarzowi poparcie polskich elit, pomógł mu zdobyć względy Marii Walewskiej. Pełnił rolę głównego kwatermistrza: organizował odzież i żywność dla wojska, wizytował szpitale, nadzorował leczenie, pocieszał i nagradzał rannych. Jak pisze Robin Harris, asystował mu generał książę Poniatowski, a także hrabina Tyszkiewicz. I nawet się nie zająknął, skąd brał się prowiant dla wojska, buty i wełna na mundury dla żołnierzy i futra dla oficerów, gdyż było to w okresie tragicznej kampanii rosyjskiej.


Wzruszenia za tanie pieniądze : 16 stycznia 2014

Przeczytałam tom wierszy Agnieszki Morańskiej-Roder i Macieja Arkadiusza Mikołajczyka "Przystań słów". Autorzy piszą dużo i smutnie o odejściu bliskich osób, a szkoda, wokół nich tyle życia i miłości. Z radością i wzruszeniem czytałam wiersze o ich ukochanej miejscowości - Kamiennej Górze. W książce zamieszczono interesujące zdjęcia, wykonane przez B.Adamusa: oto neogotycki dworzec kolejowy i na stronie obok wiersz "Samotność na peronie". Inne zdjęcie - kościół Św. Apostołów, ratusz w Szprotawie, Brama Szprotawska i rzeka - te zdjęcia to piękny pomysł, wielka wartość tej książki. Kupiłam ją, by wspomóc leczenie Rafaela, w zamian za kilka złotych otrzymałam wzruszającą książkę i włożone do koperty w folii podziękowania za ten gest. To ja się czuję dłużniczką.


Wdzięk i melancholia : 6 grudnia 2013

Watteau odnowił wdzięk. Wdzięk Watteau jest wdziękiem - jak twierdzą bracia Goncourt. - Tą bagatelką, która zdobi kobietę powabem, kokieterią, pięknem niezależnym od piękna fizycznego. Tym, co zdaje się być uśmiechem linii, duszą formy, fizjonomią materii. Wszystkie powaby odpoczywającej kobiety: omdlewająca, rozleniwiona, bezbronna, wsparta, wyciągnięta; rytm pozy, śliczna melodia profilów pochylonych nad miłosną gamą, uciekająca linia wygięcia, falowania, gibkość kobiecego ciała, muzyka palców na trzonku wachlarza. niedyskrecje wysokiego obcasa widocznego spod spódnicy. Wdzięk naszej epoki jest okrutny i bezwzględny - to wdzięk stringów, staników bez fiszbinów, ostrego światła reflektorów. Jednakże sam mistrz był chyba znużony nadmiarem piękna i aluzji. Na autoportrecie zaciśnięte szczęki, wąska twarz, cienka linia ust i przepastne czarne oczy, które widzą wszystko. Chciałabym wiedzieć, kto pisze taką prozę jak malarstwo Watteau.


To samo, ale na odwrót, czyli magiczne narzędzia : 4 grudnia 2013

Magia zakłada, że rzeczy wpływają na siebie na odległość na skutek tajnego powinowactwa, a impulsy są przekazywane za pośrednictwem czegoś, co jest niby niewidzialny eter, podobny do tego, którego istnienie postuluje współczesna nauka dla ściśle identycznych powodów, w więc w celu wytłumaczenia, w jaki sposób rzeczy mogą na siebie wpływać poprzez przestrzeń, która wydaje się być pusta. Zasada magii działania mówi, że podobne wywołuje podobne: nakłuwanie szpilkami figurki wroga: druga zasada to przenoszenie: rzeczy, które były w związku, są w nim nadal mimo odległości, a więc przedmiot należący do osoby nie traci z nią kontaktu, trzeba go zniszczyć, by zabić właściciela. Odprawiający magię wierzy implicite, że te same zasady, które stosuje, regulują funkcje przyrody nieożywionej. Zakłada, że te dwa prawa - podobieństwa i styku - mają uniwersalne zastosowanie i nie ograniczają się tylko do działania ludzi. Magia jest więc fałszywym systemem praw przyrody. Zakłada istnienie praw implicite, a nauka explicite - jak twierdzi James George Frazer w "Złotej gałęzi". Nauka stwierdza, że magnes przyciągnie metal i ma odpowiednie narzędzia. A gdyby magia dysponowała magicznymi narzędziami?


Ciekawe, ile wypili : 23 listopada 2013

Przeglądając "Listy z podróży" Edwarda Odyńca, by znaleźć scenę, w której Mickiewicz wykazuje zdolności paranormalne, natknęłam się na opis dziwnego obyczaju. Po uczcie w dniu urodzin Geothego Odyniec i Mickiewicz wychodzili z hotelu, w recepcji jednak mieli zapłacić za wypite wino. Gospodarz hotelu miał przed sobą na stoliku listę, w której przy każdym nazwisku napisał należność. Polskie nazwiska były dla niego zbyt trudne, wiec napisał: Polak 1, Polak 2. Pole to Polak, ale i biegun. Potem Goethe wydawał żartobliwe pisemko "Chaos", w którym napisał o krążeniu między dwoma Polakami czy biegunami. Odyniec pisze, że podejrzewał niektóre panie krążące pomiędzy jednym a drugim Polakiem. Nic się nie ukryje, wszystkie sprawki wyszły na jaw, tyle że nie wiadomo, ile wypili wina na urodzinach Goethego.

Wszystko robi się samo :18 listopada 2013

Inteligencja powstała spontanicznie, jak wiemy. Przyroda dokonywała niezliczonej ilości prób i błędów, aż wreszcie trach! Zaczęła myśleć. Życie również powstało samoistnie, ale najpierw był Wielki Wybuch. Pamiętam, kiedy wchodziła w życie ta teoria: słysząc ją, wszyscy wybuchali śmiechem, aż wreszcie dali się przekonać i - co więcej - zaczynali udowadniać ją naukowo. Pamiętam również, jak leciał śmiech przez cały świat naukowy, kiedy dwóch młodych chłopaczków, asystenci jacyś czy doktorzy, a co tam, bawili się układaniem koralików i klocków. Niebawem ogłosili, że człowiek ma DNA i jeszcze RNA i one właśnie tak wyglądają, mniej więcej. Teraz się dużo fantazjuje na przejęcie rządów umysłów, dusz i politycznych przez sztuczną inteligencję. Pamiętam, że dwaj moi znajomi profesorowie przewidywali powstanie jej na początku roku Y2K. Teraz pewnie już ją mamy, ale widzimy głównie w inteligentnych pigułkach na reklamach. Bunt robotów to tylko początek, komputery wyzwolą się spod władzy ludzi i już sobie bez nich nie poradzimy, podobnie jak dzieciaki przy odrabianiu pracy domowej. Inteligencja Intelu obejmie świat. Staniemy się poddanymi, gorszą rasą. Nawet ja napisałam opowiadanie "Sama jasność" o usiłowaniu przejęcia przez maszyny panowania nad człowiekiem. Jak dotychczas, ludzie zwyciężają przez swoje błędy, upór, poświęcenie lub głupotę. Pamiętam również wystawę o kampjuterach, jak mówiła urodziwa amerykanka, polskiego pochodzenia. Opowiadała o ich wielkich możliwościach, ale głównie o tym, że staną się powszechne. I powiedziała również: "Może ty również będziesz go używać". Uznałam to za niemożliwe. Głównie pamiętam jej piękną sukienkę. No i używam komputera, zastanawiam się, kiedy stworzą teorię, ot, tak z niczego, że ludzie również mogą mieć inteligencją pozaintelową. Oczywiście powstałą z niczego.


Straszna możliwość : 17 listopada 2013

Nauka udowadnia magię. Wiedzieliśmy zawsze, że są miejsca przeklęte, z których uciekaliśmy w przerażeniu, domy, w których nie można mieszkać, bo w nich się choruje i szybko umiera. Ale któż by w to wierzył, przecież to zabobony. Teraz jednak uzyskały potwierdzenie naukowe oraz nazwę: sick houses syndrom. Naukowcy nareszcie odkryli, że niektóre domy powodują choroby u mieszkańców. Na razie mówi się skromnie: to pewne rodzaje grzybów wpływają na zwiększenie liczby zachorowania na Parkinsona. Nie mówi się jeszcze o reumatyzmie czy chorobach psychicznych. Wystarczy jednak znaleźć się w miejscu, z którego odeszła woda po powodzi. Tak było w Gdańsku, chore, straszne miejsca długo odstręczały ludzi. Niedaleko mojego domu rośnie rząd drzew. Nikt tamtędy nie chodzi, a na trawniku obok jest zawsze pusto, naprawdę czuje się tam coś nieprzyjemnego. Niedaleki czas, kiedy rozwinie się temat zabrudzenia energetycznego, i to spowodowanego nie tylko przez anteny czy linie wysokiego napięcia, ale i przez pamięć zachowaną w przedmiotach domów i mieszkań, gdzie panowało zło, gniew, bójki, śmierć. Być może kiedyś w przyszłości zostaną zawieszone liczniki takiej energii, ostrzegające ludzi, podobnie jak to czynią teraz kamery dla sfotografowania wypadków czy napadów. Będą całe dzielnice chore, zarażone, miejsca podwyższonego ryzyka, gdzie mieszkają tylko nędzarze. A czy tak już nie jest, tyle że nie mamy monitoringu.


Matematyka, czyli pieniądze : 16 listopada 2013

Liczę doskonale, mam naprawdę talent, dodaję w pamięci liczby czterocyfrowe, szczególnie w funtach i dolarach. Ostatnio jednak brak mi okazji do ćwiczeń. Wyżywam się więc w czytanych książkach, liczę automatycznie, nic na to nie poradzę. I nie zgadza mi się rachunek: kobieta, mająca lat dwadzieścia po siedemnastu latach ma lat trzydzieści, a mężczyzna - jej rówieśnik - jest już po pięćdziesiątce. I ja bym chciała, by tak liczono moje lata. Ta przypadłość liczenia sięga czasów licealnych, gdy czytałam "Pana Tadeusza", liczyłam lata i wiek bohaterów, rysując diagramy, by zrozumieć. Ale, co tam! Telimena powiedziała: "Zosiu, dziś zaczynasz rok czternasty, czas za mąż". Teraz liczymy wspak, bo kobiety w tym wieku to małe dzieci. Policzyłam sobie jednak wiek moich bohaterów w właśnie ukończonej powieści "Złota ćma". Pewien Danziger, wspominający swoje dzieciństwo po wojnie, ma 83 lata, jest żwawy i zajmuje się biznesem. Nie jest to oczywiście rekord. Właśnie na Uniwersytecie Gdańskim odbyła się promocja kolejnej książki Edwarda Kajdańskiego. Autor spędził dzieciństwo i młodość w Chinach, w Harbinie, a było to na początku XX wieku. Dużo pisał o swoim sposobie odżywiania się. Bywał głodny, ludzi żywiło morze i targowisko z płodami rolnymi z prawdziwej ziemi. Zastanawiam się, co zrobić sobie na szybkiego do zjedzenia - chińską zupkę?


Wielki mit : 15 listopada 2013

Świat jako oszustwo. Ostatnio dużo się mówi o tym, czego lekarze nie nam powiedzą. Dowiedziałam się niedawno, że nie leczą reumatyzmu, ale utrzymują stawy w ruchu. Mówi się, że koncerny farmaceutyczne okłamują wszystkich, nawet instytucje państwowe odpowiedzialne za testowanie leków. Jak to jest, że bierzemy leki na zbicie gorączki, wiedząc, że jest pomocą w zwalczaniu choroby, wmówiono nam. Kiedyś interesowałam się fenomenem UFO, przestałam, gdy stwierdziłam, że tzw. służby stworzyły sobie darmową i olbrzymią sieć informatorów, którzy skwapliwie donosili, dokąd doleciał testowany akurat nowy samolot. Jakże plastyczną gliną jest nasz umysł, jak łatwo wbić w niego przekonania. Chciałabym się dowiedzieć kiedyś, kto wpadł na ten genialny pomysł i czy dostał wysoką premię za opracowanie tego projektu. Jestem niemal pewna, że w młodości był zwolennikiem literatury sf i nie mógł zapomnieć książki Adamskiego o spotkaniu z kosmitami. Szkoda, że się nie mówi o tych podstawach wielkiego mitu naszej epoki.

Zmarnowany motyw : 13 listopada 2013

Zmarnowany motyw. Zauważyli pewnie państwo, że nie podaję autora książki, jeśli coś mi się w niej nie podoba. Czytałam wczoraj właśnie, a motyw tak się rozwija: spotyka się dwóch panów, jeden z nich mówi, że szuka syna, błaga o każdą informację, podaje nazwisko w niemieckiej formie, czyniąc uwagę, że być może zapisuje się je po polsku. Druga scena: leży chory mężczyzna, dużo zabiegów o jego zdrowie. Potem akcja, akcja, młody człowiek dostaje gorączki, błaga o sprowadzenie ojca. Podaje nazwisko. Forma niemiecka, ale wszystko jasne. Młody człowiek umiera niestety. I co? Pochowali go. Koniec motywu. Czemuż autor nie poczekał z tą śmiercią; gdyby ojciec dotarł, jakaż to byłaby ulga dla czytelników, gdyby sprowadzono go chociaż po śmierci syna, już nie byłoby to dla nas tak wielkim cierpieniem. Pewnie się państwo ze mną zgodzą.


Co pan na to Mr. Freud : 11 listopada 2013

Przychodziły do mnie sny, by mi coś pokazać i wytłumaczyć. Śniła się kuchnia, sięgnęłam więc do sennika. Kuchnia ma znaczenie emocjonalne. Jej wygląd określa stan, w jakim jesteś. Jaką widzisz we śnie, czy jest pusta, bo to może oznaczać, że czujesz emocjonalny głód w stosunku do bliskich. We śnie oglądałam proporcjonalnie ustawione przedmioty na bufecie. Jedna osoba zamieniła się w drugą, gotowała coś dla siebie, odwrócona do mnie plecami. Wszystko jasne, dokładnie tak jest. Freud jednak twierdzi, że pokoje przedstawiają kobiety. Przypomniałam sobie teraz, że byłam w Londynie w domu Freuda, zamienionym na muzeum. Szłam pieszo, pewnie, znałam te ulice. Wewnątrz domu zachowałam się gwałtownie: "tu powinny być drzwi!" Przedtem miałam sen: siedzę w holu tego domu na walizce, mam niebieską sukienkę, powiał wiatr, otworzyły się drzwi, wmiótł liście i ciemność. Sen powtarzał się przez wiele nocy niezmieniony, ale go nie zrozumiałam. Miałam chyba udać się w podróż. Jeżeli we śnie spotkacie zmarłych ukochanych, by ich odprowadzić na dworzec, nie wsiadajcie do pociągu. Z tej podróży się nie wraca, a bilet nigdy nie przepadnie.


Trafne słowo : 1 listopada 2013

Nie myślcie, proszę, że zrzędzę, jak to czynią starzy ludzie, którzy mając oczy obrócone w przeszłość, tylko w niej dostrzegają źródło wartości. Mamy jednak ładne słowo zaduszki, teraz wypierane przez dynie z wydłubanymi oczami. Potrzebujemy jednak tego obyczaju. Małolaty przebierają się za strachy i upiory, nie rozumiejąc, że chcą w ten sposób wydobyć własne lęki. Po co im również wiedzieć, że żądanie "cukierek albo psikus", pochodzi z czasów, kiedy dzieci biedoty chodziły od drzwi do drzwi, przebrane i z twarzami uczernionymi sadzą, stukając do drzwi bogatszych domów i za swoje improwizacje dostawały jedzenie. W razie odmowy robiły brzydkie rzeczy. Widziałam w Londynie dzieciaki ciągnące wózeczek z kukiełką, wołające "Penny for Guy". Zetknęłam się z tym raz w kraju, wołano o grosik. Jeśli nie odpowiada nam katolicki obyczaj modlitw i nabożeństw, można wspominać zmarłych. Do czego są nam potrzebne groby przodków - pisałam w opowiadaniu "Historia początku": zaświadczają, że byliśmy tu od dawna. Nie zżymam się na nową zabawę, jak wspomniałam, gdyż ona pokazuje głębszy proces: stary obyczaj, gdy już nie jest potrzebny, zamienia się w zabawę, jak wykupywanie panny młodej na weselach i zabawa w kółeczko, w którym stoi w środku dziecko. Niegdyś stawano w kole, aby zabić tego, który ściągnął nieszczęście, kozła ofiarnego. Nikogo ze stojących w kole nie można było oskarżyć o morderstwo, wszyscy byli winni, a więc nikt. Ta zasada psychiczna nadal jest powszechnie stosowana.

Pierwsze czternaście z siedmiuset : 31 października 2013

Wściekam się od rana. Do śniadania wzięłam książkę, chyba historyczne fantazy. Zaczyna się od listu mnicha, który jest chory i zmarznięty, ale oto brat Peire. przynosi mu rosół, ach, nie to było rano, czyli wcześniej, i wlał mu trochę otuchy (pewnie ym rosołem). Są w jakimś obozie, oblegają zamek, ale gdzie to się dzieje, bo wznosi oczy ku niebu i widzi ten zamek - w niebie? Wchodzi brat, tym razem krewny, chory mnich się zrywa, nagle siły mu wróciły. Już trzecia strona, kto z kim walczy i o co? Jeszcze jeden brat - Ferrier, zakonnik. Na następnej stronie kobiety na M - Maria, Marion, Marta i jakaś matka. Scena w namiocie: rozmawiają o śmiertelnych tajemnicach, wchodzi inkwizytor, nie widzą go i nie słyszą. Wszedł i wyszedł, chyba po to, aby podsłuchać, to ten sam namiot, lecz zakonnik nagle siada i pije łapczywie wodę - w mróz, zmarznięty i chory, pewnie ma gorączkę. Wchodzi kolejny brat, tym razem Pierre, by przynieść choremu rosół, gdyż chory odmawia uczestnictwa w gorącej kolacji. Strona 18 nadal nic nie rozumiem. Mój kot Rudolf, wskoczywszy na stół, włożył pyszczek do mojej miseczki z warzywami zapiekanym z serem, stwierdzając, że należą mu się witaminy. I to było lepsze wejście niż brata z rosłem, wybawił mnie od męki czytania ze zrozumieniem bez zrozumienia. Masz, kotku, zjedz. Czy nie za gorące?

Obsesja słów : 30 października 2013

Obsesja słów! Już wiem, skąd ma ją Sartre. Czytam jego książkę "Słowa". Doktor Sartre, jego dziadek, ożenił się z bogatą dziedziczką. Nazajutrz po ślubie dowiedział się, że teść nie ma ani grosza. Wzburzony, przestał się odzywać do małżonki. Trwał w milczeniu przez czterdzieści lat. Przy stole porozumiewał się z nią na migi, w łożu też nie używał języka, więc owocem było troje dzieci. Syn, Józef uwiązł w domu pomiędzy niemotą ojca a wrzaskliwością matki, nabawił się jąkania i przez całe życie walczył ze słowami. Jan Chrzciciel, drugi syn, poślubił Annę Marię Schweitzer. I z tego związku - używającego języka - wywodzi się Jean Paul. Jego książkę czyta się bez zająknięcia, co opuściłam, przemilczę.

Co morze może : 29 października 2013

Po co nam morze? Gdańsk to przeszkoda - takie opinie panowały w wieku XVII, a powtarzano je w następnych, jak twierdzi Edmund Kotarski w swej książce "Sarmaci i morze". Ceniono tylko dobrego gospodarza, jak pamiętamy choćby z wierszy Kochanowskiego. Owszem, morzem spławiano towary i zboże, ale dawać pieniądze na flotę, o, to za dużo, tego szlachta rządząca wówczas nie chciała. Gdańsk miał przywileje, zabrać, domagała się brać szlachecka, patrycjat się bogaci - to zagraża szlachcicowi na zagrodzie równemu wojewodzie. Czy dorośliśmy i myślimy innymi kategoriami, hm, wiecie lepiej ode mnie, braci szlachecka.


Zwijamy w trąbkę : 23 października 2013

Przewidziałam! Czytam oto, że Polska stanie się wielkim producentem grafenu. Jest to materiał umożliwiający wyrób bardzo płaskich i elastycznych komputerów. No i sciągają pomysł z mojego opowiadania "Klinika doktora Noxa", pisząc, że laptopy będzie można zwijać i wsuwać za pasek od spodni. Tę dokłanie czynność wykonuje bohater mojego opowiadania, i to kilka razy. Jest to motyw o tyle istotny, że ma związek z powiększaniem się obwodu jego talii. Nie przyznam się, niestety, kiedy napisałam to opowiadanie. Mam takiego pecha, że o wielu rzeczach piszę z wieloletnim wyprzedzeniem. To jest niedobre dla pisarza, czytelnicy wzruszą tylko ramionami, jak pewien krytyk, mój życzliwy kolega, który po przeczytaniu maszynopisu powieści wygłosił te słowa: "Wiem, Emma, że masz bujną wyobraźnię, ale to się nigdy nie wydarzy". No i co? Mamy to już, i to jak! A nawet dwa razy więcej. Trzeba pisać według zasady: "Znacie, to posłuchajcie", chyba że liczycie na życie po śmierci.

Patriotyzm i kasa : 22 października 2013

Patriotyzm i kasa - w śmiertelnym są uścisku. Wciąż czytam książkę Brunona Zwarry "W gdańskiej twierdzy". Uwięzieni w niej polscy oficerowie po powstaniu 1831 dostawali tzw. alimentację od pruskiego rządu. "Z kasy królewskiej otrzymaliście uposażenie równe przysługującemu oficerom pruskim". Trwonili pieniądze na żarcie, wódę i karty - ale tak twierdzi pruski oficer. Powiedział też: "Mieliśmy rację, zabierając im przysłane przez Anglików armaty i karabiny i nie pozwalając na przejazd pojedynczych ochotników z Francji". "Przede wszystkim nie możemy dopuścić, żeby oficerowie wyjeżdżali do Francji, która jest gotowa ich przyjąć, a nawet przysyła dla nich pieniądze". Widać, że już wtedy istniała międzynarodowa solidarność. A może interesy? W Gdańsku i wzdłuż granicy pod Toruniem przygotowano pod pieczą pruską ogromne zapasy żywności i amunicji dla wojsk rosyjskich. Patriotyzm przegrywa z pieniędzmi, a szalona odwaga - z solidnym materialnym przygotowaniem. Szkoda chłopaków, mimo że zostali bohaterami. Warto wspomnieć, że zdjęcia zamieszczone na końcu książki zrobił Zbigniew Kosycarz i W. Lendzion.

Ale żarcie! : 21 października 2013

Polscy oficerowie uwięzieni w twierdzy Wisłoujście po zrywie roku 1831 nie lubili zupy z pasternakiem, bo powodowała brak chęci na uprawianie miłości, jak oględnie pisze Bruno Zwarra w książce "W gdańskiej twierdzy". Czym ich karmiono? Nieznaną im kartoflanką, słodkokwaśną zacierką z owocami, kaszą z brukwią, makaronem ze śliwkami, zupą z węgorza z makaronem i smażonymi rybami. Woleli jednak grochówkę lub fasolę ze słoniną. Aż trudno to czytać, a co dopiero jeść.


O, cholera! : 20 października 2013

O, cholera! Epidemia cholery dała się mieszkańcom we znaki na początku lat trzydziestych XIX wieku, w okresie Powstania Listopadowego, jak pisze Bruno Zwarra w książce "W gdańskiej twierdzy". Wprowadzono przepisy sanitarne: kazano usunąć psy i koty, a ptakom przycinać pióra. Ludzie siedzieli 21 dni w domach. Biedni byli nawet zadowoleni z tej kwarantanny, gdyż karmiono ich na koszt miasta. Przed domem z chorymi wtykano styliskiem w ziemię słomiane miotły, których pilnowali ordynarni stróże uliczni, uzbrojeni w pałki, czy wręcz kryminaliści, będący pod dozorem policji. We wsi Stogi niejaki Hamann sprzedawał cudowne lekarstwo, zaprawione wódką, znaczniej polepszającą nastrój. Ulegali uleczeniu ci, którzy dostali się do lecznic przez pomyłkę lub po pijanemu. Umierali zaś ci, którzy zbyt dokładnie stosowali się do różnych przepisów policji i lekarzy, w sumie trzy tysiące ludzi.

Sprawdza się :14 października 2013

Wśród starych opowiadań znalazłam notatki z roku 1970 opisujące przewidywaną przyszłość. Są aktualne akurat w Dniu Nauczyciela. Oto co napisałam: "Film zapewni zmianę sposobu pobierania nauki. Nie będzie trzeba drukować podręczników, stąd krok tylko do likwidacji szkoły, jaką znamy. Niedaleki jest obraz ucznia siedzącego w domu przed komputerem i rozwiązującego przy jego pomocy problemy. Kontaktuje się od czasu do czasu z dyżurnym nauczycielem. Uczeń będzie więcej czasu poświęcać na ulubione przedmioty, wzrośnie specjalizacja, pojawią się młodzi geniusze oraz grupy niedotrzymujące kroku. W szkole na naradzie dyrektor powiedział, że trzeba teraz zupełnie inaczej pracować. Konieczne jest inne podejście. Nie możemy powiedzieć jakie, gdyż nie potrafimy opisać nieznanej sytuacji, którą trzeba będzie ocenić. Nauczyciele obiecywali, że będą pracować lepiej i nowocześniej, niech tylko dyrektor powie jak. W nadchodzących czasach musimy się nauczyć szybko chłonąć nowości. Niejednokrotnie nam się przydarzy zmiana zawodu, kwalifikacji, krótka współpraca z nowym zespołem nad problemem i przejście do innego. Każą nam zapomnieć o nauce zdobytej w szkole, poznamy inną, z tamtą sprzeczną, a potem ponownie coś zupełnie innego".

Straszne! Straszne! : 11 października 2013

Ponieważ fantasy niespecjalnie odpowiada na moje zapotrzebowania, postanowiłam zdobyć podstawy naukowe. Sięgnęłam więc po opracowanie Grzegorza Trębickiego "Fantasy ewolucja gatunku". I już na stronie redakcyjnej niespodzianka: podziękowania dla pana profesora Andrzeja Zgorzelskiego. Myśli poleciały ku przeszłym rozmowom i książkach z dedykacjami. Czytam dalej i się dowiaduję, że to gatunek prozy izomimetycznej. Na następnych stronach kilka definicji, a wszystkie tak samo przystępnym językiem: koncentracja na konflikcie pomiędzy dobrem i złem, heroic fantasy, sword and sorcery, quest - do tej definicji przychylają się Andrzej Niewiadomski i Antoni Smuszkiewicz w "Leksykonie polskiej literatury fantastycznonaukowej". Znowu myśl leci: to z mojego biogramu zamieszczonego w tej książce dowiedziałam się nazwy gatunku, jaki piszę. Czytam dalej: fantasy stworzył William Morris, żyjący w latach 1834-1896. Znaczący postęp wprowadził swoimi książkami Edward John Moreton Drax Plunkett, lord Dunsany, żyjący w latach 1878-1958. Pisze o nim L. Sprague De Camp - i znowu znajomy, tym razem z czasów, gdy interesowałam się UFO. Lord Dunsany stworzył narratora, który przeszedł z naszej rzeczywistości i ogląda ów świat fantasy. Autor książki przytacza tytuł "A Shop in Go-by Street", ogarnia mnie nagle przerażenie, myśl leci w przeszłość, widzę obrazy, które nie zblakły, choć minęło dwadzieścia lat. Weszłam w Londynie do pewnego sklepiku. Był zagracony elektronicznymi częściami, zasłaniały podłogę, stanęłam więc za progiem. Kiedy to teraz piszę, nadal czuję strach. Zobaczyłam siedzącego do mnie plecami sprzedawcę przed kontuarem, na którym łączył jakieś elementy. Odwrócił się przez prawe ramię i spojrzał na mnie lśniącymi oczami. Wciąż widzę to spojrzenie. Teraz wracam do czytanej książki. Czy autor poda adres sklepiku? Szukam oczami wśród linijek. Jest! Sklepik się mieścił na Embankment. To tam. Portal, przechodził przez niego narrator książek lorda. Stałam tuż za progiem, czekając. Sprzedawca jednak odwrócił ode mnie wzrok i znowu się pochylił nad łączeniem detali. Wyszłam na ulicę. Jestem po tej stronie realności. Jak dotąd.



Jak budować przestrzeń : 10 października 2013

No namęczyłam się. Czytałam pewną książkę. I nie wiem, gdzie się toczy akcja. A więc: idzie dwóch skądś. Nazwy miejsc składają się z kilku wyrazów i w jednym zdaniu jest ich kilka. Czytam kilka razy. Dotarli do murów miasta. Są cztery bramy. Przekroczyli bramę i weszli na dziedziniec: opis ulic i domów. Rozmawiają. W następnym akapicie jest opis panoramy miasta. Kto na nią patrzy? Przecież wędrowcy już weszli do miasta. Jeden mówi, że idą na targowisko.Rozmawiają. Nagle idą na plac. Jeden akapit, coś się dzieje. Idą, okazuje się, że wyszli z tłumu, ale nie było mowy, że ten tłum jest, gdy tam wchodzili. Idą pomiędzy krużgankami, doszli na wzgórze pałacowe. Pod bramami tłum, ale oni już przeszli bramy i są gdzieś indziej. Nagle, gdzieś jest jakiś plac kaźni. Torturują bandytę. Nasi dwaj idą do kupców. Rozmowa o jego winie. Czy ten bandyta został stracony? Nagle przedstawienie teatralne. Idą. Dochodzą gdzieś do kogoś i rozmawiają. Koniec rozdziału. Nic nie wiem.


O ebookach c.d :9 października 2013

W drugim numerze "Świtu ebooków" Agnieszka Żak zapoznaje nas ze stanem czytelnictwa, i to z rozdziałem na ebooki oraz na książki papierowe. Z ankiety wynika, że warszawiacy czytają książki. Już kolejny raz spotykam się z danymi zaprzeczającymi stwierdzeniu, że czytelnictwo upada. Okazuje się, że chętnie czytamy ebooki, a czynią to osoby młode, najczęściej studenci, a kobiety mają niewielką przewagę nad mężczyznami. Osoby starsze również się przekonują do ebooków. Rozmówcy przyznawali się, że korzystają z darmowych serwisów. W ich mniemaniu nastąpią niedalekie zamiany w produkcji książek. Czy nastąpi zagłada książki papierowej? Takie przerażające wizje snują – według ankiety – osoby, które przyznały się, że w ogóle nie sięgają po książki w żadnej postaci. Co do nich, to zagłada czytelnictwa już nastąpiła. Pamiętam przerażające prognozy upadku kina, kiedy powstała telewizja. Kino nie upadło, tyle że nie chodzimy do małych salek kinowych, by oglądać czarnobiałe filmy. Chodzimy do olbrzymich kinowych kombinatów, gdzie jest kolor, stereo czy kwadro i nawet 3D. Rozwój kinematografii wciąż postępuje. Podobnie będzie z książką. Wyobraźmy sobie te zachwycające reprodukcje malarskie w albumach. W kolejnym artykule Maciej Ślużyński opisuje metody działania swojego wydawnictwa Oficyna wydawnicza rw2010Wszystko się zgadza: odpowiadają na emaile, robią porządną redakcję i rzetelną korektę, nie obciążają autora kosztami reklam. Z pewnością i to wyjątkowe w wydawnictwach podejście spowodowały ich tak dynamiczny rozwój: w roku założenia firmy, a więc 2011, wydali 17 tytułów, w roku bieżących mają już niemal siedemdziesiąt pozycji. I – co jest bardzo przychylne dla autorów – nie zamknęli się w tzw. profilu, a więc wydają literaturę, kobiecą, kryminały, fantastykę – i wszystkie dobre książki, które napiszecie. Wymienia również tytuły, na które wszyscy czekamy, a także omawia książki Tomasza Mroza. Blogerzy, przeczytajcie tę recenzję. Ani razu w niej nie pojawiło się wyrażenie: „mnie się to podoba”. Pan Maciej natomiast omówił warstwy tematyczne książek Tomasza Mroza, czyniąc to rzetelnie i wyczerpująco. Mówi, że Tomasz Mróz umie pisać i to udowodnił, nic na wiarę. Sięgając po książki tego autora, będziemy wiedzieli, z jaką prozą mamy do czynienia. Fachowy w każdym zdaniu jest również artykuł Władysława Zdanowicza, pisze o wydawcach i ebookach, jest to kopalnia wiedzy, on się naprawdę na tym zna. Moja wypowiedź na ten sam temat jest raczej osobista. „Świt ebooków” godny przeczytania, polecam.

Jestem za : 4 października 2013

Nie odrywając się, przeczytałam 24 strony, kilka tekstów ze "Świtu ebooków", kwartalnika wydawnictwa rw2010. Zachęcam was do czytania. Są napisane świetnie, tekst leci, nic nie zahacza. Wiedza autorów - ogromna. Oni naprawdę znają się na tym, o czym piszą: bardzo dużo się dowiedziałam, a wszyscy już chyba wiedzą, że uwielbiam się uczyć. Nagle zobaczyłam zupełnie nowy świat, to jest przyszłość, ale ona już jest. Przyszła, tylko nie wszyscy zauważyli, a większość usiłuje ją negować. Rewolucja ebookowa, czyli e-wolucja już się dokonała. Dowiecie się, czy Amazon do nas wejdzie, będziecie oszołomieni poziomem - również finansowym - ebookowego czytelnictwa w Rosji i zobaczycie polską dynamikę. Mnóstwo dobrych przykładów, jak korzystać z e-czytników. Pamiętam sceny z undergroundu w Japonii, ledwo kolejka ruszyła, komóry w górę i wszyscy czytają, dwadzieścia lat temu. Z przyjemnością przeczytałam, jak rozprawiono się z "zapachem druku i szelestem kartek" - wszyscy moi znajomi się tym upajają, argumentując tak, gdy mówię, że wydaję ebooki. Podzielam obserwację o upychaniu książek w mieszkaniu - już nie ma gdzie. Mam dobrze zagospodarowaną piwnicę, co mnie ratuje, ale od pewnego czasu czytam z ekranu, toteż na szczęście miejsca nie ubywa. Rozumiem, dlaczego wynosi się na śmietnik stare książki, choć jeszcze do tego nie dojrzałam. A jak jest z e-cenzurą, czy zmienimy przeszłość? Musicie się tego dowiedzieć.


Samo zło : 3 października 2013

Czarownica w baśniach jest uosobieniem zła. Stare baśnie ludowe operują symbolami, które zakotwiczają się w umyśle dziecka na zawsze. Baśnie uczą oddzielać dobro od zła, nazywają je po imieniu. Wpajają przekonanie, że zło musi zostać zniszczone, i to tak dokładnie, by nie mogło się wyzwolić. Dlatego czarownicę wkłada się do beczki i strąca z najwyższej góry na świecie do najgłębszej głębiny oceanu. Dziecko wie, że czarownica już się stamtąd nie wydostanie. Jeśli słucha tej baśni przed snem, usypia uspokojone. Kiedyś, stojąc w sklepie ze słodyczami, obserwowałam, jak dziewczynka chowa się do matczynej spódnicy, przerażona, gdyż bała się patrzeć na czarownicę ze słomy, stojąca na kontuarze. Zanosiła się płaczem, a dorośli jeszcze ją straszyli tą czarownicą. Była to mała figurka dla ozdoby, lecz dla dziecka przedstawiała prawdziwą i złą wiedźmę. Ten symbol jednak przechodzi ewolucję. Jestem mimo to przeciwna pokazywaniu czarownicy jako miłej i niegroźnej osoby. Nie mogę zaakceptować nowoczesnych baśni, w których to złe siostry Kopciuszka zostają nagrodzone stanowiskami. Dopiero będą knować! Warto napisać ciąg dalszy, ale dla dorosłych.


Stereotypy i smutek : 2 października 2013

Wczoraj zaskakująco wiele było wypowiedzi na temat "Małego księcia", zapraszam więc do kontynuowania dyskusji na moim Fan Page Emma Popik. Czy właściwie wiemy, kim jest i skąd przybył książę? Czy nie mamy wątpliwości, dokąd odszedł? Mówi przecież, że będzie wyglądało tak, jakby umarł. A może tak jest naprawdę i pewnie stamtąd przybył. Czytając tę książkę, zawsze czułam dojmujący smutek, wielkie przygnębienie. Może ktoś wie, w jakiej sytuacji życiowej był autor, pisząc swe dzieło? Poruszyłam wczoraj również sprawę stereotypów. W książce jest astronom, który dokonał ważnego odkrycia. Przybył na konferencję naukową w swym narodowym stroju. Nikt mu nie uwierzył, nikt nie chciał z nim rozmawiać. Następnego roku ogłaszał o swoim odkryciu stosownie ubrany. Uznano go więc za uczonego. Czy jesteśmy skłonni dać wiarę człowiekowi dziwacznie ubranemu, w pióra, niosącego dzidę, który z pendrive'a prezentuje swoje odkrycie. Chyba nie byłby w ogóle wpuszczony na teren uniwersytetu. I czy należy ubierać się stosownie do sytuacji, miejsca, stanu, godności i tak samo zachowywać, czy raczej nie ma to znaczenia na ocenę osoby i tematu. Kierujemy się stereotypami i pole naszej tolerancji jest mocno ograniczone.


Przeczytać i nie zapomnieć : 1 października 2013

Kilka dni temu ktoś obok mnie wspominał "Małego księcia". "Tego się nie zapomina" - powiedział, patrząc na książki wystawione na Długim Targu podczas imprezy kulturalnej "Zaczytani w Gdańsku". Oczywiście, wszyscy znamy ten tytuł i wciąż wymieniamy go przy różnych okazjach. Ciekawa jestem, jakie sceny utkwiły w pamięci różnym osobom. Wciąż się wspomina o róży, o spoglądaniu na zachody, o smutku. Mnie jednak wydaje się wciąż aktualna historia astronoma. Ważne jest, kto mówi, a nie - co mówi. Zamierzałam rozwinąć ten motyw, liczę jednak na to, że nie tylko ja uważam to spostrzeżenie za trafne. Może ktoś zechce napisać, jak je rozumie?