Oaza
Historia dzieje się w przyszłości, oczywiście. Przez pustą krainę podążają trzy osoby.
"Jechali na wielbłądach. Pył spod kopyt unosił się obłoczkami aż do kościstych kolan zwierząt. Mężczyzna, kobieta dziecko, owinięci w płachty, przytrzymywane sznurami krzyżującymi się na plecach. Tkaniny utraciły dawno barwy na deszczu, a wiatr postrzępił ich brzegi".
"Zdążali ku morzu, mieli bowiem jeszcze nadzieję i ono wydawało się ludziom celem i wybawieniem, jak zawsze. Ziemia świeciła srebrzyście, jechali jak we mgle, w błyszczącej mące. Nieba nie było widać".
"Chcieli dotrzeć do doliny, zsiąść wreszcie z wielbłądów i przytuliwszy się do ich ciepłych brzuchów, przespać choć kilka godzin".
Udało się wreszcie dotrzeć do doliny i ułożyć się do snu. Czyżby na świecie nie było w ogóle ludzie?
"Śpiąca rodzina nie zauważyła, że spod bud i daszków zaczęły wypełzać jakieś postacie. Na wpół pełznąc na kolanach i podpierając się łokciami, posuwały się w stronę leżących".
Czego chcą ci ludzie? Może tylko zobaczyć zdrowych i normalnych ludzi i tylko ich dotknąć. A co będzie, jeżeli palce dotkną sto razy, kilkaset razy? Co stanie się ze skórą?
Czy się uratują? I czy dotrą do morza? Czy ono jest i jakie jest?